Kamienna ściana odsunęła się ze zgrzytem, wpuszczając Lydię do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Jake musiał udać się na spotkanie prefektów, więc wracała sama, w niezbyt przyjaznym towarzystwie natrętnych myśli o wilku z jej snów.
W pomieszczeniu siedziała większa część Slytherinu, pomimo zbliżającego się Balu Bożonarodzeniowego, nauczyciele nie szczędzili uczniom prac domowych. Odnalazła wzrokiem wolny stolik i usiadła przy nim, ruchem różdżki zapalając drobną lampkę.
Zarzuciła sobie torbę na kolana, wyciągnęła z jej środka czysty papirus, fiolkę z atramentem i pióro, po czym sięgnęła po Ojczysty panteon, ojczyste spory, z którego korzystać miała przy pisaniu wypracowania na historię magii. Nie mogąc znaleźć książki wyrzuciła całą zawartość torby na stolik.
- Szukasz czegoś?
Podniosła głowę. Po drugiej stronie stolika dosiadła się Samantha z wielkim tomiszczem oprawionym w skrzącą się wszystkimi kolorami oprawkę.
- Nie – parsknęła Lydia w odpowiedzi, przeglądając wszystkie książki, które wyrzuciła – Wywaliłam to tak dla zabawy.
- Czyli tak jak myślałam – Samantha wzruszyła ramionami, nie zrażona ironią w głosie przyjaciółki.
Wielką księgę położyła na stół z takim impetem, że jego mocne nogi prawie ugięły się pod naciskiem.
Lydia spojrzała sceptycznie na okładkę tomu.
- Nigdy nie zrozumiem co was skłoniło do pójścia na wróżbiarstwo – westchnęła.
Samantha wycelowała w nią palcem.
- Nie doceniasz potęgi wewnętrznego oka ludzi obdarzonych. Ani...
- Tak, tak... - Lydia uniosła dłonie w obronnym geście – Ani potęgi fusów z super-kaw, zaczaiłam po ostatniej dyskusji na temat wróżb. Nie musisz się już martwić, chodzę na kawę z mieczem i tarczą, na wypadek jakby fusy miały zamiar mnie zabić.
- Dobra – blondynka wydęła wargi – Pogadamy jak któraś z moich wróżb się spełni.
- Nie ma sprawy, będę czekać.
Lydia wrzuciła wszystkie książki z powrotem do torby. Nie znalazła szukanej, więc pióro, atrament i papirus również schowała.
- Czekaj – Samantha zatrzymała ją, gdy chciała wstawać od stołu – Score mówił coś o jakichś Windyktantach...
- Ogłosił to publicznie całemu Hogwartowi, czy wysilił swój mózg na tyle, żeby powiedzieć tylko wam?
Na myśl o Scorpiusie ogarnęła ją złość. Była zła na niego i na siebie – za to że dała się tak wkopać, za to, że w ogóle się tym przejmowała i za to, że jeszcze mu nie nawrzucała jaki wielkim jest idiotą.
- Szczerze mówiąc mało mnie interesuje co Malfoy mówi innym ludziom, naprawdę – Samantha zrobiła obojętną minę – W każdym razie mało zrozumiałam z tego co on plótł, ale wspominał, że wie to od ciebie... - nie dokończyła, rzucając Lydii znaczące spojrzenie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Nie wiem za dużo. Tyle, że prawdopodobnie to jakaś grupka kretynów usiłująca pozbyć się nas ze świata czarodziei.
- Nas?
- No nas jako Śmierciożerców i ich rodziny – Lydia wyciągnęła z torby zwinięty papirus i rozwinęła go przed przyjaciółką, która pochyliła się nad nim, uważnie studiując jego treść.
Purytanizm - ruch religijno-społeczny w XVI i XVII-wiecznej Anglii, mający na celu "oczyszczenie" Kościoła anglikańskiego z pozostałości po katolicyzmie w liturgii i teologi. Początkowo działając jako ruch wewnątrz anglikanizmu, purytanie stopniowo oddzielali się od niego, tworząc odrębne wspólnoty religijne, czasem nazywane nonkonformistycznymi.
- I co w związku z tym? - Samantha uniosła brwi.
- W sumie to nic. McGonagall powiedziała, że tak ich też nazywają, purytanie – Lydia włożyła pracę z powrotem do torby – Znalazłam to na szlabanie u Blackwood, ale w sumie po przeczytaniu tego nie wnosi to nic nowego. Oprócz tego skąd wytrzasnęli tą nazwę, ale to i tak nic przydatnego.
Samantha zamyśliła się.
- Na to wygląda – westchnęła i skrzyżowała ręce na piersi – Że też czarodzieje potrafią upaść do poziomu mugoli. Zdrajcy Krwi, nic więcej.
Lydia potaknęła. Chętnie ponarzekałaby z Samanthą na ten temat, jednak musiała napisać jeszcze zaległe wypracowanie na historię magii. I znaleźć jakieś informacje o Nundu. I białych wilkach.
Wstała od stołu.
- Widziałaś Albusa?
- Chyba poszedł gdzieś spotkać się z Rose – odparła blondynka, przecierając zmęczone oczy – Albo z kimś innym z tej jego radosnej ferajny.
Lydia skrzywiła się z niesmakiem, jednak zrezygnowała z opcji odszukania Ala i odciągnięcia go od jego zadufanej kuzynki. Postanowiła wrócić do biblioteki i jeszcze raz przeszukać półki w poszukiwaniu Ojczystego panteonu..., czy książek o groźnych magicznych stworzeniach.
Drogę do biblioteki znała na pamięć. Idąc zamyślona korytarzem nie zwracała większej uwagi na otoczenie. Cała jej uwaga skupiona była na wilku z jej snów.
Zaczęła rozważać opcję poproszenia Samanthy o zajrzenie do swojego sennika. Jednak wątpiła, by to pomogło jej w jakiś sposób. Sennik chyba nie przewidywał sytuacji w której senne koszmary przenoszą się do świata rzeczywistego.
Była tak pochłonięta swoimi myślami, że nie zauważyła stojącej tyłem do niej postaci i wpadła w nią z impetem.
- Matko, nie nauczyli cię nigdzie, że nie staje się na środku korytarza? - parsknęła z wyrzutem.
Dopiero wtedy zauważyła w kogo weszła, i aż oblała się rumieńcem. Miała nadzieję, że w mdłym świetle rzucanym przez świeczki ze ścian nie widać jej zaczerwienionych policzków.
- Nie, ale wspominali za to o małych, wrednych Ślizgonkach, które za wszelką cenę będą chciały mnie staranować – odparował Fred Weasley.
- No to chyba nie bardzo wychodzi ci to unikanie zagrożenia – mruknęła, odsuwając włosy z twarzy i szybko wymijając chłopaka.
- Pewnie dlatego, że tego nie robiłem – uśmiechnął się krzywo.
W odpowiedzi Lydia rzuciła mu tylko przelotne spojrzenie, chcąc jak najszybciej uciec od tej głupiej sytuacji.
- Ej no, weź zaczekaj!
Zatrzymała się, czując jak serce głucho rozbija się w jej klatce piersiowej i uniosła brwi w pytającym geście.
- Jak idziesz do biblioteki to pójdę z tobą.
- Kto powiedział, że chcę z tobą iść, Weasley?
- No ja, teraz – podbiegł do niej – Wiesz, jak to mówią, razem raźniej i w ogóle.
- Nie wiem kto tak mówi, ale na pewno nie Ślizgoni – odparła, mimo stwarzanych pozorów ruszając obok Freda korytarzem.
Chłopak westchnął, uśmiechając się ciężko.
- Prawie zapomniałem, że żyjecie w innym świecie.
Nie odpowiedziała, jedynie mocniej ścisnęła materiał szaty. Nie wiedziała co ma mówić, jak się zachować. Z jednej strony chciała wypaść przed nim jak najkorzystniej, z drugiej nie chciała zachowywać się nie po Ślizgońsku. To jest bardzo łatwe do zauważenia, kiedy Ślizgoni zachowują się inaczej względem kogoś z innych domów, na czele z Gryfonami.
- Nie widziałaś może Jamesa? Szukam go dobre pół godziny – Fred na nowo podjął się rozmowy.
Lydia prychnęła cicho.
- Weasley, naprawdę? - na jej słowa chłopak zrobił rozbawioną minę – Jeżeli jeszcze nie zdążyłeś zauważyć, Potter jest ostatnią osobą, która interesuje mnie w jakikolwiek sposób. Nie obchodzi mnie gdzie był pięć minut temu, dwadzieścia, godzinę, tydzień, miesiąc, rok. Nie mogę tylko przeżyć faktu, że siedemnaście lat temu urodził się w Londynie, a nie w jakimś Honkongu, Warszawie, czy innej Barcelonie, i że nie wylądował w tamtejszej szkole.
W odpowiedzi Fred wybuchnął śmiechem.
- Jesteście przeuroczy, gdy tak po sobie jeździcie – zaświergotał – Będziecie mieć śliczne dzieci.
W ciągu jednej sekundy coś w niej pękło. Te słowa rozerwały w niej zaporę emocji, zalewając całe ciało wybuchową mieszanką uczuć.
Wydała z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy piśnięciem a jękiem, określający mniej więcej jej minę w tamtej chwili.
- Merlinie – prychnęła głośno, gdy tylko odzyskała głos – Idiotyzm Gryfonów właśnie wzbił się na nowy poziom.
Nie czekając na odpowiedź Freda, która prawdopodobnie byłaby kolejnym durnym komentarzem o Jamesie, przyspieszyła kroku, chcąc zostawić chłopaka w tyle.
- Ej! - rudowłosy krzyknął za nią – Żartowałem przecież!
Nie odpowiedziała, tylko dumnie uniosła głowę do góry i skręciła na strome schody.
- No weź! - przeskoczył po kilka schodków naraz, wyprzedzając ją – Nie mam aż tak kiepskiego poczucia humoru.
- Oh, nie – zaprotestowała z sarkazmem – Jest fenomenalne.
Przez chwilę panowała cisza, wypełniona tylko przez tupot pary stóp.
- Śmiesznie się denerwujecie – powiedział Fred – Może dlatego James tak lubi was wkurzać.
- Wesley, jeżeli nie chcesz wylądować na dole tych schodów w trybie ekspresowym, radziłabym ci zamknąć jadaczkę.
Chłopak zaśmiał się tylko cicho, ale się nie odezwał.
Po krótkiej chwili ujrzeli wejście do biblioteki. Przed wielkimi, drewnianymi drzwiami z mosiężnymi zdobieniami stał wcześniej wspominany James Potter, w towarzystwie Heather Campbell i Louisa Weasley'a.
Lydia zacisnęła wargi. Akurat ich musiała tu teraz spotkać.
- No patrz – mruknęła – Znalazłeś swoją zgubę i swoją dziewczynę – nie mogła się powstrzymać przed dodaniem tego ostatniego słowa – Leć do nich.
Zanim Fred zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć, skręciła szybko i weszła do ogromnego pomieszczenia. Dziękowała Merlinowi za otwarte drzwi. Gdyby nie to, musiała by chwilę spędzić na siłowaniu się z nimi, a tym samym skazać się na kilka sekund dłużej w niechcianym towarzystwie.
Oddychając z ulgą i uspokajając nerwowo bijące serce skierowała się do działu z księgami o magicznych stworzeniach, zostawiając poszukiwania podręcznika na sam koniec.
Podeszła do jednej z ogromnych półek, odczytując napisy na grzbietach książek, bądź wyciągając niektóre by dowiedzieć się tego z okładki lub by uważniej przestudiować ich zawartość.
- Lydia?
Dziewczyna odwróciła się. Przed nią stała wysoka brunetka z gęstymi, kręconymi włosami, związanymi w długi warkocz. W jej dużych zielonych oczach mądrość mieszała się z szaleństwem i radością. Miała na sobie za duży turkusowy sweter wciągnięty na białą koszulę z krawatem o barwach Ravenclawu i bordowe spodnie, a w jej uszach podzwaniały kolczyki o bliżej niezidentyfikowanym kształcie. Lydia kojarzyła ją tylko z widzenia, nie znała jej.
- Lydia Lestrange? - powtórzyła dziewczyna.
- Z tego co mi wiadomo, to tak właśnie mnie rodzice nazwali - burknęła szatynka w odpowiedzi.
Brunetka uśmiechnęła się promiennie.
- Stella Stormage - przedstawiła się, wyciągając rękę.
Lydia niechętnie uścisnęła jej dłoń.
- Mogę z tobą pogadać? - spytała Stella, na co Ślizgonka wzruszyła ramionami - Chodzi o Scorpiusa.
- Nie mam zamiaru o nim rozmawiać - warknęła Lydia.
- Dzielę pokój z Dianą i ...
- Dianą...?
- Grissom, tą z którą Score idzie na bal... - zaczęła, ale Lydia jej znowu przerwała.
- Powinnaś chyba wykazać się odrobiną tej inteligencji, którą wam się przypisuje i zauważyć, że kilka sekund temu powiedziałam, że nie chcę rozmawiać o Malfoy'u. Ani o nim, ani tym bardziej o tym z kim idzie na bal, jasne?
- Po prostu pomyślałam, że powinnaś wiedzieć, że Diana lubi bawić się ludźmi, dlatego też postanowiła odbić ci Scorpiusa.
- Taaa... Czekaj, co? - Lydia wybuchnęła śmiechem – No nie, prędzej bym chyba dobrowolnie wybrała Hufflepuff niż została dziewczyną Malfoy'a.
- No cóż, Diana żyje w świętym przekonaniu, że tak jest - powiedziała Stella lekko, odrzucając warkocz na plecy – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia czemu została przydzielona do Ravenclawu. Chyba Tiara wybiera dom na oślep, gdy czarodziej jest na tyle beznadziejny, że nie posiada cech żadnego z domów. No ale jak już mówiłam, doszłam do wniosku, że powinnaś wiedzieć.
Lydia skinęła głową. Po usłyszanych słowach w głowie zaczęło rodzić jej się miliony planów na zmiażdżenie owej Diany.
- Oh, czytasz "1500 niezwykłych i niebezpiecznych stworzeń"! - wykrzyknęła nagle Stella, zauważając książkę trzymaną przez szatynkę - Nie wiesz może, czy nie zamieścili tam w końcu chrapaków krętorogich?
- Czego nie zamieścili? - spytała zdezorientowana Lydia z miną, która zawsze towarzyszyła jej na mugolskich lekcjach.
- Chrapaków krętorogich, nie słyszałaś o nich? Rodzice moich przyjaciół złapali ostatnio przecudowny okaz! - dziewczyna z entuzjazmem wyrzuciła ręce do góry – Są cudowne!
Lydia pokiwała głową z udawanym uznaniem.
- No to ee... złóż im gratulacje - uśmiechnęła się wymuszenie - Wiesz ja będę się powoli zbierać - spojrzała na zegarek - Zaraz muszę być w dormitorium.
Stella uśmiechnęła się serdecznie i pomachała jej.
Lydia przycisnęła mocniej książkę do siebie, z nadzieją, że nie spotka dziewczyny w dziale z historii magii.
- Do zobaczenia!
***
Weszła do Pokoju Wspólnego. Wciąż był zapełniony, rozglądając się zauważyła nawet Samanthę siedzącą z Davidem nad wielką księgą wróżbiarstwa. Ruszyła w ich stronę i usadowiła się w wielkim fotelu obok, witając się przy tym przelotnie z Davidem.
Rozłożyła podręcznik na oparciu, na podkurczone kolana kładąc twardy zeszyt do notatek z innych przedmiotów, mający posłużyć za podkładkę pod papirus.
Ślęczała nad tym wypracowaniem do późna, aż w końcu w Pokoju Wspólnym została tylko ona, jeden chłopak z siódmego roku i dwie pierwszo-roczniaczki.
Gdy w końcu skończyła, z zadowoleniem odłożyła zeszyt na stojący obok stolik, zamknęła podręcznik i rozprostowała obolałe od siedzenia w tej samej pozycji, nogi i plecy.
Przez chwilę leżała tak wyciągnięta, ciesząc się uczuciem ulgi. W końcu jednak chęć położenia się w wygodnym łóżku zwyciężyła, wstała więc, zebrała swoje rzeczy i ruszyła do dormitoriów.
Była już w połowie drogi, kiedy z sąsiedniego korytarzu, prowadzącego do dormitoriów męskich, wyszedł Scorpius.
- Lestrange... - zaczął, lecz Lydia nawet nie słuchając co ma do powiedzenia, odwróciła głowę z zamiarem wyminięcia go.
Blondyn był jednak szybszy i zastąpił jej drogę.
- Możesz mnie łaskawie poinformować o tym co ci jest?
- Co to się stało, od kiedy interesuje cię co się ze mną dzieje, Malfoy?
Chłopak zmarszczył brwi.
- Naprawdę, nie wiem co cię ugryzło.
Lydia wywróciła teatralnie oczami.
- Zaraz ja cię ugryzę, jak nie dasz mi przejść.
- Merlinie, o co ci chodzi? Nic ci przecież...
- Malfoy, nie będę się powtarzać. Posuń się, albo sama cię posunę tak, że nie wstaniesz z podłogi.
Chłopak jednak nie ruszył się z miejsca.
- Dobra, spoko – uniósł ręce – Mogę przynajmniej wiedzieć, co mają mi napisać na grobie? Umarł bo...
- Wystarczy Zginął śmiercią tragiczną, a teraz zjeżdżaj.
Scorpius zaśmiał się.
- Kiedy ja bardzo chętnie z tobą jeszcze pogadam.
Dziewczyna złapała chłopaka za kołnierz i przysunęła swoją twarz do jego.
- Powiedziałam - wycedziła – żebyś dał mi spokój.
Scorpius nie przejął się tym zbytnio, był on niej znacznie wyższy. Złapał jej rękę trzymającą jego koszulę i zacmokał z dezaprobatą.
- Lestrange, Lestrange...
Lydia odepchnęła go od siebie.
- Jeżeli tak bardzo zależy ci na uprzykrzaniu komuś teraz życia, wybierz się może do żeńskich dormitoriów Ravenclawu, cymbale.
Na twarz Scorpiusa wpłynął kpiący uśmiech, co doprowadziło Lydię na skraj wytrzymałości.
Ręka dziewczyny wystrzeliła z impetem, roznosząc po opustoszałych korytarzach głuchy plask i zostawiając czerwony ślad na policzku chłopaka.
- Radzę nie zbliżać się do mnie, chyba, że nie zależy ci na idealnym wyglądzie twojej buźki - warknęła, obróciła się na pięcie i z dumnie uniesioną głową ruszyła do sypialni, zostawiając Scorpiusa samego, wciąż trzymającego się za twarz.
***
- Na litość boską, Lydia, wstawaj, zaraz będzie śniadanie – Samantha potrząsnęła ramieniem Lydi, przerywając jej sen.
Dziewczyna mrucząc przekleństwa pod nosem, przewróciła się na drugi bok, tyłem do przyjaciółki.
- Nie wiem jakim cudem przespałaś ten cholerny budzik Bree, ale jak nie zbierzesz się w ciągu dziesięciu minut, ominie cię śniadanie – Samantha wyprostowała się i założyła ręce na piersi.
- Świetnie – mruknęła Lydia spod kołdry – Niech mnie ominie, smacznego.
Blondynka popatrzyła z ukosa na zakopaną w pościeli współlokatorkę i wzruszyła ramionami. Siłą jej wyciągać nie będzie.
Gdy drzwi dormitorium zamknęły się po Sam, Lydia wyciągnęła głowę spod pierzyny. Wczoraj w nocy nie mogła zasnąć, za każdy, razem gdy zamykała oczy słyszała wycie wilka. Nie wiedziała o której w końcu udało jej się odpłynąć, ale po aktualnym zmęczeniu wiedziała, że było to góra dwie godziny wcześniej.
Mimo jasnego, porannego światła wpadającego do dormitorium przez okna, powieki same jej się kleiły, jakby mówiąc „No idź spać, idź. Nic się nie stanie, jak pośpisz sobie jeszcze dwadzieścia minut.”. Lydia nie miała zamiaru się z nimi sprzeczać i po krótkiej chwili znowu spała.
***
- Lestrange – usłyszała nad sobą głos Samanthy – Rób co chcesz, nie jestem twoją matką, ale za piętnaście minut zaczynają się pierwsze lekcje. Masz szczęście, że to nie eliksiry, ale myślę...
Na jej słowa Lydia gwałtownie poderwała się do pozycji leżącej. Nie słuchając dalszych wywodów Samanthy, wyplątała się ze zwojów kołdry i łapiąc w locie leżące na kufrze przed łóżkiem ubrania, wybiegła z dormitorium i wpadła do wspólnej, żeńskiej łazienki.
Wprawdzie jej pierwszą lekcją była Opieka nad magicznymi stworzeniami, i Hagrid na pewno nie obraziłby się jakby przedstawiła mu zaistniałą sytuację, ale była pewna, że Zabini czy McGonagall wytropili by tą nieobecność swoimi tajniackimi metodami i przeprowadzili z nią kolejną z jej ulubionych rozmów. A w tej chwili, zwierzanie im się z powodów przez które nie może zasnąć, było ostatnią rzeczą na liście rzeczy, które pragnie zrobić.
Szybko przemyła twarz, wciągnęła na siebie ubrania i szaty i rozczesała poplątane włosy. Nie miała czasu doprowadzać twarzy do stanu bardziej niż znośnego, więc po nałożeniu na niego kremu, wybiegła z powrotem do dormitorium. W biegu chwyciła za torbę, wciągnęła na siebie płaszcz, złapała czapkę, rękawiczki i szal, i wskakując w buty i ubierając się jeszcze po drodze wybiegła na główne korytarze Hogwartu.
***
- Dobry czas, Li – parsknął Albus, gdy dobiegła do niego w drodze do chatki Hagrida.
- Też tak sądzę – sapnęła zdyszana, przykładając dłonie do zimnych i zaczerwienionych od wiatru policzków.
- Gadałem wczoraj z Rose, czytała kiedyś jakąś historię związaną z Nundu, w której czarodziej hodował takiego potwora – powiedział Albus, od razu przechodząc do tego co chciał jej powiedzieć - Usypiał go jakimś zaklęciem gdy tego potrzebował, jednak Rose nie pamięta jakim. Obiecała, że gdy tylko sobie przypomni znajdzie to dla mnie.
- Powiedziałeś jej o Alfredzie? - spytała Lydia, nie komentując fragmentu „Rose nie pamięta...”
- Nie, myśli, że to na referat dla Hagrida.
- Naprawdę? - zaśmiała się Lydia – Referat? Dla Hagrida? Serio na to poszła?
- Nie. To znaczy, powiedziała, że okay, ale chyba nie uwierzyła. No ale przynajmniej nie dopytywała się.
- Mhm – Lydia skineła głową – Czyli do czasu, gdy Rose czegoś nie znajdzie, raczej dużo nie zdziałamy?
- Na to wygląda.
Szli przez chwilę w milczeniu.
- Li, z kim w końcu idziesz na bal? - spytał nagle Albus.
- Nie idę - mruknęła speszona.
- Poszłabyś ze mną?
Spojrzała zaskoczona na przyjaciela.
Chciała odmówić, Bal Bożonarodzeniowy był teraz ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. Jednak nie potrafiła powiedzieć Albusowi nie. Zbyt wiele dla niej znaczył, był najlepszym przyjacielem na jakiego mogła trafić.
- Pewnie.
Dopiero teraz, patrząc tak na niego, zdała sobie sprawę jak bardzo go kocha. Nie jak chłopaka. Jak brata, przyjaciela. Mimo tego, że często się kłócili, nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego.
- Kocham cię, Al - wyszeptała.
- Wiem - odwdzięczył się uśmiechem - Ja ciebie też.
Uśmiechając się do siebie promiennie, razem z resztą Ślizgonów i Puchonami, weszli na podwórko Hagrida.
Gdy przez dłuższą chwilę gajowy nie wyszedł im na spotkanie, zaczęły się nerwowe szepty.
Lydia z Albusem podeszli do drzwi i zapukali w nie kilkakrotnie. Z wnętrza jednak nie doszedł ich żaden dźwięk.
- Dobra, ja stąd zjeżdżam – oświadczyła głośno Lesley Cassells z ich domu, gdy po dziesięciu minutach czekania Hagrid dalej się nie pojawił. Kilkoro Ślizgonów, w tym Scorpius, jej potaknęło i ruszyło razem z nią w kierunku zamku.
- Może coś mu się stało? -zasugerowała Lydia, gdy po raz trzeci okrążała z Albusem podwórko gajowego – Albo nie wiem. Zaplanował nam zajęcia w szkole i zapomniał nam o tym powiedzieć?
- Mam nadzieję, że ta druga opcja okaże się prawdziwa – mruknął chłopak, wciskając twarz głębiej w szalik – Znając jego talent do ładowania się w kłopoty i... - urwał.
Lydia rzuciła mu pytające spojrzenie.
- Co jeśli poszedł szukać Alfreda?
Dziewczyna przetarła ręką zmęczoną twarz.
- Merlinie, oby nie.
Odgarnęli ze schodków śnieg i usiedli przed drzwiami chatki. Minęło już pół lekcji, na podwórku Hagrida zostali tylko oni i trójka Puchonów, wciąż krążąca dookoła. Reszta już dawno zwinęła się do zamku.
- Li, patrz – Albus szturchnął ją w ramie i ruchem głowy wskazał na zamek.
Z tamtej strony zmierzała do nich jakaś postać. Gdy się do nich zbliżyła, zauważyli, że to jednak nie jest Hagrid, lecz nauczyciel obrony przed czarną magią - Ted Lupin.
Jego turkusowo-granatowa czupryna miotała się w nieładzie na głowie, czarna szata mocno nadymała z każdym podmuchem wiatru, a blade usta wykrzywione były w grymasie.
- Wracajcie o zamku - powiedział, podciągając szalik wyżej pod szyję - Dzisiejsza lekcja została odwołana.
- No to rychło w czas – mruknęła Lydia.
Albus podszedł do Teda.
- Gdzie jest Hagrid?
Młody mężczyzna nie odpowiedział.
Lydia dołączyła do nich. Przez chwilę stali, obserwując posłusznie oddalającą się trójkę Puchonów, jedynie w towarzystwie huczącego wiatru, który co chwila podrywał do góry garści śnieżnego puchu.
- Nie wiem - odezwał się nagle Ted, unosząc wzrok i obserwując szamotającą się w powietrzu, samotną sowę, na tle szarego nieba - Zniknął wczoraj.
Nauczyciel odgarnął z twarzy niebieskie kosmyki.
- Myśleliśmy, że znowu udał się na jedną z tych swoich wycieczek do lasu. Gdyby tak było, dziś powinien już tu być.
Rzucił wzrokiem na Zakazany Las.
- Wracajcie do szkoły.
Albus rzucił Lydii pytające spojrzenie. Dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową. Wiedziała, że chłopak pyta, czy powiedzieć o nundu. Nie sądziła, by był to najlepszy pomysł.
Młody Potter wzruszył ramionami i ruszył w kierunku wyjścia. Dziewczyna dołączyła do niego, oglądając się na chwilę, by zobaczyć Teda Lupina samotnie podążającego w kierunku Zakazanego Lasu.
***
Na kolacji usadowiła się między Jake'm i Samanthą, opowiadając im o zagadkowej nieobecności Hagrida.
- No nie wiem – siedzący naprzeciwko nich Zabini nie wyglądał na zbyt przejętego tym, co powiedziała im przed chwilą Lydia – To chyba nie pierwszy raz, kiedy tak sobie znika, co nie?
- No nie... - Lydia szturchnęła swoją kolację widelcem – Ale Lupin wyglądał na zaniepokojonego, to chyba coś jest nie tak.
- Dobra, nie mów jakby Lupin był jakimś wyznacznikiem co jest w porządku, a co nie.
Lydia wywróciła oczami i wróciła do kolacji. Nie powinna zakładać, że wiadomość o zagnionym Hagridzie ruszy go jakoś specjalnie.
- To teraz nie będzie opieki nad magicznymi stworzeniami? - spytała Samantha.
- Przez najbliższe dni pewnie nie - powiedział Jake, nalewając sobie soku z dyni - Przy dłuższej nieobecności pewnie znajdą jakieś chwilowe zastępstwo.
- Super - Zabini uśmiechnął się znad swojego kurczaka - Czyli jutro kończę dwie godziny wcześniej, wspaniały tydzień.
Nikt nie skomentował jego słów, większości osób nie interesowała osoba gajowego.
Gdy Jake i Andrey zaczęli dyskutować na temat nowej taktyki na meczach, Lydia się wyłączyła. Stwierdziła, że i tak zdąży ją usłyszeć milion czternaście razy podczas treningów.
Przeleciała wzrokiem po stole Slytherinu, zatrzymując spojrzenie na Scorpiusie. Chłopak rozprawiał żywo o czymś na drugim końcu stołu z chłopakami z klubu gargulkowego, potajemnie wznowionego od miesiąca.
Lydia na sam widok chłopaka czuła złość, ale nie mogła nie czuć satysfakcji, kiedy Malfoy na jej widok, odchodził na bezpieczną dla niego odległość, omijając ją szerokim łukiem.
Przeniosła wzrok na drugą część sali, gdzie miała teraz wiekszą ochotę zawiesić oko.
Po chwili znalazła szukany obiekt.
Patrzyła jak Fred poszturchuje się z Jamesem i przybija piątkę z Louisem. Jak wszyscy wybuchają śmiechem, jak Heather przytula się do Freda, a ten obejmuje ją ramieniem. Jak Louis staje na ławce z bliżej nieokreślonym zamiarem, jak profesor Longbottom biegnie w jego stronę ściągać go z powrotem na ziemię. Jak Dominique zdziela brata książką po głowie, na co Louis tylko zaczyna się śmiać. Jak Lily usilnie stara się coś wmówić Jamesowi, a on zatyka uszy, udając, że nie słyszy. Jak Roxanne nie może opanować chichotania, jak Fred...
Lydia wróciła spojrzeniem do swojego talerza.
Wie, że nie powinna tak myśleć, ale zazdrościła Gryfonom. Ich relacji. Przyjaźń pomiędzy nią a Samanthą całkowicie różniła się od tej jaka była pomiędzy Roxanne i jej przyjaciółkami. Przyjaźń między Scorpiusem a Davidem była całkowicie inną relacją, niż pomiędzy Fredem i Louisem, czy Jamesem.
Nawet jakby chciała tak budować przyjaźnie, nie umiałaby. Została wychowana inaczej, chłód i oziębłość w relacjach nie były niczym nadzwyczajnym. Mimo wszystko...
Lydia potrząsnęła głową, odrzucając od siebie te myśli.
Wcale nie zazdrości Gryfonom. Jest dobrze tak jak jest.
Podniosła spojrzenie na siedzącego obok niej Jake'a.
Jest dobrze tak jak jest.
Ważne, żeby miała Jake'a przy sobie.
Nie było mnie tu miesiąc a tu kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńKocham!Kocham!Kocham!Kocham!
Mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać :*
No no xD
OdpowiedzUsuńFred się pojawił, a Jamesa brak (okey był, ale tak przelotnie) :D
Lydia lubi mówić za dużo, taki mi się zdaje xD
Jak opisywałaś kolację to smutno mi się zrobiło :c
Proszę proszę! niech Lydia wkońcu pójdzie szukać Nudu :D i no eee Hagrida xD Alfred <3 mam słabość do magicznych stworzeń i do kotków ;)
Więcej upierdliwego i denerwującego Jamesa :D
~Pozytywnie Kopnięta i jej mango
Dobrze, że nie pisałam, że jestem pierwsza xD A chciałam :P
UsuńWięcej Jamesa!! :D
~PozytywnieKopnięta
Jej! Nawet nie wiem kiedy przeczytałam! Ja po prostu pochłonęłam ten tekst! Cudownie piszesz! Cała fabuła jest tak przemyślana i dokładnie zaplanowana! Bardzo podoba mi się ta wewnętrzna walka Lydi z samą sobą, ze swoimi uczuciami i przekonaniami... Oczywiście mam nadzieję, że skończy się wielka miłością do Freda, odwzajemnioną miłością. Mogłabym pisać godzinę i jeszcze nie wypisałabym się dostatecznie co, jak i dlaczego mi się podoba.
OdpowiedzUsuńJednego tylko żal, że tak rzadko dodajesz rozdziały...
Czekam na next ^^ Ten rozdział jak zwykle był genialny :3
OdpowiedzUsuńChcę więcej Freda, James'a i Ala *__*
Pisz szybciej, bo aż płakać się chce, że tak rzadko dodajesz rozdziały :'(