środa, 10 grudnia 2014

V "Plyniesz cicha przez noce bezsenne..."

            - Rose chce, żebym poszedł dziś z nią do biblioteki poszukać tej historii o Nundu – poinformował ją cicho Albus w sobotni poranek przy śniadaniu, podczas gdy cała sala głośno dyskutowała na temat wieczornego Balu Bożonarodzeniowego.
            Lydia podniosła wzrok znad talerza, krzywiąc się znacząco.
            - Sama nie trafi do biblioteki, czy nie udźwignie książki?
            Chłopak przewrócił oczami.
            - Tak czy siak, może przeszlibyśmy się przed tym lub po tym do chatki Hagrida? Poszukać czegoś?
            - Mogę się przejść sama, podczas gdy będziesz nosił Rose książki – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
            - Nie wiem czy to najlepszy pomysł – mruknął Albus, po czym pociągnął łyk ciepłej herbaty – Jeszcze spotkasz Alfreda i...
            - Chyba w to nie wierzysz? - Lydia zaśmiała się głucho, odgarniając włosy na tył głowy – Nie martw się, poradzę sobie.
            - Lydia! - Samantha zmaterializowała się po jej prawej stronie, wciskając się bezceremonialnie między nią a Jake'a – Błagam, powiedz mi, że ty też nie masz sukni na dzisiejszy bal.
            - W sumie to...
            Z gardła Samanthy wydobył się rozpaczliwy wrzask.
            - Nie uwierzysz! - zamachała rękami prawie wybijając przy tym zęby wszystkim w okolicy – Juliett, wiesz, ta mała szlama z Gryffindoru ma IDENTYCZNĄ co ja. Czaisz? I-DEN-TY-CZNĄ.
            Albus zaśmiał się, rozbawiony zachowaniem Samanthy.
            - Jaki w tym jest pro... - zaczął, ale dziewczyna nie dała ma dokończyć.
            - Nawet nie zadawaj tego pytania, Al – fuknęła, unosząc dłoń – To jest jeden z poważniejszych problemów kobiet, których nigdy nie zrozumiesz.
            Chłopak pokiwał skwapliwie głową, uśmiechając się przy tym ironicznie do siedzącego naprzeciwko Davida.
            Samantha przesłała im spojrzenie spod przymrużonych oczu, po czym wróciła zaaferowany wzrok na Lydię.
            - W każdym razie MUSISZ mi pomóc – ścisnęła nerwowo spódnicę przyjaciółki – Błagam Lydia, nie mogę pójść na bal w takiej samej sukni co ta szlama.
            Lydia skinęła głową, przełykając ostatki śniadania.
            - Spytaj się Zabiniego czy puści cię do Hogsmeade, albo nie wiem, ukradnij sukienkę Juliett, albo...
            - Tak! - Samantha poderwała się gwałtownie z ławki – Genialny pomysł. Al, nie masz może gdzieś tej peleryny niewidki twojego ojca?
            Chłopak pokręcił przecząco głową. Dziewczyna nie dała mu nawet czasu na wyjaśnienia. Odbiegła kilka kroków i objęła siedzącego przed nią Andreya za szyję, mrucząc mu coś do ucha.
            Albus spojrzał z rozbawieniem na Lydię.
            - Naprawdę, choćbym nie wiem jak chciał, nigdy nie zrozumiem takich zachowań – westchnął.
            Lydia uśmiechnęła się krzywo.
            - Czasem nawet nie warto, Al.
            Do Sali wleciało stado sów, trzymając w łapkach pocztę dla uczniów i nauczycieli.
            Po chwili przed Albusem wylądowała jego codzienna prenumerata Proroka Codziennego.
            Przegryzając chrupiącego tosta, chłopak wziął się za poranną lekturę.
            - Pięknie – Samantha ponownie zajęła miejsce między Lydią a Jake'm – Zabini załatwi mi eliksir wielosokowy z gabinetu ojca. Teraz tylko muszę zdobyć jej włosy czy coś.
            Zatarła ręce z miną małego konspiratora.
            Lydia nie skomentowała planów przyjaciółki. Nawet nie próbowała jej od nich odciągać, wiedząc, że na nic się to nie zda. Gdy Samantha coś sobie postanowiła, potrafiła zrobić dosłownie wszystko, by dopiąć swego. Gdyby nie udało jej się pozbyć sukni Juliett przed balem, zrobiła by to na balu. Jakimkolwiek sposobem.
            - Kogo włosy mam tobie załatwić?
            Na te słowa Lydia zakrztusiła się kawą.
            - No chyba nie sądziłaś, że będę szła do wieży Gryfonów sama – parsknęła Samantha, rzucając spojrzenie pełne dezaprobaty – Ogarnę ci coś od którejś z jej współlokatorek, jakoś to przeżyjesz.
            - Sam...
            - Sam, Sam... - dziewczyna wywróciła oczami – Nie zostawisz mnie z tym samej, JA bym cię nie zostawiła.
            - Och, niewątpliwie – mruknęła Lydia sarkastycznie.
            - Dobra, jak skończysz dzisiejszy szlaban u Blackwood to spotkamy się w dormitorium – Samantha wstała, wygładzając szatę – Idę wyrwać parę włosów.
            Przez chwilę Lydia patrzyła na odchodzącą przyjaciółkę. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Nie protestowała przeciwko pomysłowi Samanthy tak bardzo jakby mogła, tylko dlatego, że widziała wiele możliwości do wykorzystania podczas wizyty w wieży Gryffindoru.
            - Coś ciekawego piszą? - zwróciła się po chwili do Albusa, zaglądając mu przez ramię.
            Młody Potter wzruszył ramionami.
            - Poza zbliżającymi się eliminacjami do Mistrzostw Świata o których trąbisz mi od tygodni nic niezwykłego. Nic o windyktantach, jeśli o to ci chodzi.
            Lydia dopiła swoją kawę i odstawiła pusty kubek na stole.
            - Świetnie. Patrząc na to jak długo nic się nie dzieje, zaczynam podejrzewać, że to jakaś głupia zabawa – wstała, chwytając leżącą na podłodze torbę – Idę odrobić ten durny szlaban – poinformowała go, ruszając w kierunku wyjścia – Po tym jak już uratuję Samanthę od jej życiowej katastrofy, wybiorę się do chatki Hagrida.
            Skinęła przyjacielowi głową i odeszła.


   
***



            Weszła do dormitorium cicho zamykając za sobą drzwi. Była przeraźliwie znudzona po kolejnych trzech godzinach spędzonych w gabinecie Blackwood, ale cieszyła się, bo były to ostatnie trzy godziny jakie musiała tam spędzić na szlabanie.
            - No jesteś wreszcie – Samantha siedziała na łóżku, trzymając przed sobą dwie zakorkowane fiolki – Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz.
            - Jak udało ci się tak szybko to załatwić? - Lydia uniosła brwi zaskoczona.
            - Ładnie poproszony Zabini zrobi dla mnie wszystko – dziewczyna uśmiechnęła się krzywo na te słowa – A te włosy wcale nie było tak trudno zdobyć. Zresztą nieważne, trzymaj – wyciągnęła w jej stronę jedną z fiolek, musimy się sprężać póki połowa Gryfonek siedzi w Hogsmeade.
            Lydia wzięła małe, szklane naczynie od blondynki.
            Samantha zeskoczyła z łóżka i pociągnęła Lydię za sobą. Szybko wyszły na główne korytarze Hogwartu i schowały się w jednej z damskich łazienek.
            - Gotowa? - usłyszała głos Samanthy dochodzący z sąsiedniej kabiny.
            - Ehe – mruknęła niewyraźnie Lydia i odkorkowała trzymaną w dłoniach fiolkę. Całkiem zapomniała zapytać Samanthę, czyj włos w ogóle wylądował w jej eliksirze. Stwierdziła, że teraz to i tak nie ma większego znaczenia.
            Nie zastanawiając się dłużej wlała w siebie zawartość fiolki. Skrzywiła się, gdy gorzkawy smak eliksiru podrażnił jej kubki smakowe.
            Po chwili poczuła coś o wiele gorszego. Nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś rozciągał całe jej ciało i łamał kości. Jakby ktoś miażdżył jej głowę, rozrywał wargi, wydłubywał oczy i zrywał z niej skórę. Po dłuższej chwili uczucie minęło, jednak wciąż pozostało niewygodne wrażenie, jakby się w kogoś weszło.
            - Już? - spytała Samanthę.
            - No – usłyszała w odpowiedzi, po czym Samantha, a raczej Juliett weszła do jej kabiny – No widzę, że u ciebie też – szybkim ruchem różdżki dotknęła swojego i Lydii ubrania, zmieniając wszystkie zielone fragmenty na czerwone zabarwienie – Jakby co nie nazywasz się już Lydia, a Heather, zajarzyłaś?
            Lydia zamarła. Chyba nie ta Heather.
            - Czekaj, czekaj... - Lydia spojrzała na swoje dłonie. Nie. Na dłonie Heather. Heather Cambell.
            - No nie czekaj, czekaj, tylko chodź – Samantha wyciągnęła ją z kabiny – Musimy się streszczać.
            - Na gacie Merlina, Sam, zabiję cię kiedyś – mruknęła Lydia, wpatrując się w zadbane, pomalowane na granatowo paznokcie Heather – Naprawdę, i to pewnie niedługo.
            Sięgnęła rękami do włosów. Kasztanowe, lekko kręcone włosy opadały delikatnie na jej ramiona. Badawczymi ruchami obmacała swoją tymczasową twarz. Twarz na którą tak często patrzy Fred.
            - Spoko, najbliższy wolny termin na morderstwo mam w lutym, przypomnij mi to wpiszę cię do harmonogramu.
   

***


            - Masz hasło do wieży Gryfonów?
            - Nie.
            - Wiesz chociaż jak tam dojść?
            - Nie.
            - Dobrze, że jesteś tak świetnie przygotowana.
            - Też tak uważam.
            Lydia wywróciła oczami.
            Dziwnie było jej się poruszać w ciele o wiele wyższej od niej Heather. Dziwne było dla niej delikatne muskanie nie jej włosów na nie jej szyi. Krępujące było uciskanie jej za małych gdzie nie gdzie ubrań na miejscami większym ciele Gryfonki. Niewygodnie chodziło jej się w trochę  za małych butach. Wszystko to było jednak niczym w porównaniu do ironicznego wydźwięku całej sytuacji.
            Dlaczego akurat Heather, pomyślała Lydia wściekła.
            - Tam! - Samantha głosem Juliett wskazała grupkę Gryfonów kierującą się szkodami na nieodwiedzane przez nie skrzydło Hogwartu – Idziemy za nimi.
            Lydia wzdychając cicho podążyła za przyjaciółką, kierującą się za wcześniej wspomnianymi uczniami Gryffindoru.
            Gdy zauważyły jak stają przed jakimś portretem, podbiegły do nich truchtem.
            - Owocowy atrament – powiedziała stojąca na przodzie grupy pierwszoroczniaczka do Grubej Damy wachlującej się wyniośle na obrazie.
            Obraz z cichym zgrzytem odsłonił wejście do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
            Twarz Juliett uśmiechnęła się do Lydii z tryumfem.
            Weszły do środka. Wnętrze przypominało wcześniejsze wyobrażenia Lydii. Było przyozdobione w kolorach domu, przytulnie umeblowane puchatymi sofami z ogniem wesoło trzaskającym w kominku i z wielkimi oknami wychodzącymi na szkolne błonia.
            Z pochłaniania wzrokiem otoczenia wyrwał ją głos Juliett.
            - Teraz musimy jakoś trafić do ich dormitorum – wyszeptała dziewczyna przy jej uchu.
            - W samą porę – mruknęła Lydia w odpowiedzi.
            - Obstawiam, że tamte drzwi prowadzą do dormitoriów – Samantha ręką Juliett wskazała jedyne drzwi w pomieszczeniu.
            - Właśnie wygrałaś puchar mistrza dedukcji – Lydia nie oglądając się na przyjaciółkę ruszyła w ich stronę, kiedy nagle otworzyły się gwałtownie, a zza nich wybiegła męska część drużyny Quidditcha.
            - O nie – jęknęła Lydia cicho.
            - Heather! - usłyszała, a po chwili poczuła jak ktoś chwyta ją w pasie i delikatnie całuje w policzek – Nie miałaś iść przypadkiem z dziewczynami do Hogsmeade?
            - Ja.... - zająknęła się na chwilę, gdy jej wzrok zatrzymał się na orzechowych oczach Freda – Ja zapomniałam portfela.
            Chłopak zmarszczył brwi, uśmiechając się lekko.
            - Czekam na dzień w którym czegoś nie zapomnisz – westchnął, po czym ją puścił – Dobra, my lecimy na boisko, do zobaczenia później, królowo balu.
            - Ta, jasne – odmachała mu niemrawo, kiedy dołączał do Jamesa i zresztą drużyny wychodził przez wejście w obitej drewnem ścianie – Królu.
            - Chodź – po chwili Samantha pociągnęła ją za sweter i wciągnęła do korytarzy prowadzących do dormitoriów, po czym rękawem wytarła jej policzek – Biedaczko.
            Lydia odtrąciła jej rękę, udając, że sama wyciera policzek. Miała nadzieję, że na delikatnie opalonej skórze Heather nie widać jej wypieków.
             - Jakiś pomysł na to jak trafić do naszego dormitorium? - spytała Samantha.
            Lydia pokręciła głową.
            - Accio sukienka Juliett na bal? - spróbowała.
            Nic się nie stało.
            - To chyba tak nie działa – parsknęła Samantha ironicznie – Inaczej by nas tu nie było.
            Wzruszyła ramionami, rozglądając się po korytarzu w poszukiwaniu pomysłu.
             - Wiem – Samantha pochyliła się nad jej uchem, łaskocząc ją długimi, blond włosami Juliett – Udawaj, że ci słabo.
            Lydia spojrzała na nią krzywo.
            - No, dalej – dziewczyna szturchnęła ją lekko.
            Słysząc kroki zbliżające się na posadzce, twarz Juliett przesłała jej ponaglające spojrzenie.
            Wzdychając w duchu, Lydia teatralnie zatoczyła się na ścianę, łapiąc się przy tym za głowę.
            - Merlinie, Heather, wytrzymaj jeszcze trochę – Samantha podtrzymała ją za ramię – Hej! Hej, pomożesz mi zaprowadzić Heather do dormitorium? Trochę słabo się czuje.
            Dziewczyna zbliżająca się do nich korytarzem, podbiegła do nich, łapiąc Lydię z drugiej strony.
            - Coś się stało? - spytała troskliwym głosem.
            - Nie, chyba nie – odparła Samantha – Czasem tak ma.
            Dziewczyna, która jak Lydia chwilę wcześniej zauważyła była pierwszoroczniaczką, dzięki której weszły do środka, poprowadziła je schodami przed drewniane drzwi.
            - Dziękuję – powiedziała Samantha.
            Widzą jej minę przy tym i wiedząc z jakim trudem musiało jej to przejść przez gardło, Lydia uśmiechnęła się z kpiną pod nosem.
            - Nie ma za co – dziewczynka odpowiedziała im uśmiechem i gdy tylko Samantha wprowadziła słaniającą się na nogach Lydię do wnętrza dormitorium, zbiegła w dół schodów.
            Lydia parsknęła coś niezrozumiałego pod nosem.
             - Nigdy więcej – skwitowała, siadając na brzegu najbliższego łóżka.
            - Nie wiem jak ty, ale ja się ubawiłam – Samantha rozejrzała się po pokoju, gdy w końcu jej wzrok natrafił na wiszące na drzwiach szafy sukienki – Ha! Jest!
            Podbiegła do jednej z nich, długiej, uszytej z granatowego materiału z koronkowymi motywami liści na rękawach i klatce piersiowej. Szybko ściągnęła ją z wieszaka i pospiesznie składając, wcisnęła do przewieszonej przez ramię torby.
             - No – zatarła ręce – Misja zakończona, możemy się zmywać.
            Lydia jednak rozglądała się po pomieszczeniu. Był to średniej wielkości pokój z czterema łóżkami, wielkim, puchatym dywanem Gryffindoru na środku i niezłym bałaganem rozłożonym na każdy metr kwadratowy pomieszczenia. Na ścianach wisiały plakaty czarodziejskich i mugolskich zespołów muzycznych i drużyn sportowych, na skotłowanej pościeli porozrzucane były książki i papierki po słodyczach, a połowa kufrów była otwarta i wystawały z nich pomięte ubrania.
            Samantha skrzywiła się znacząco.
             - Merlinie, nigdy w życiu nie potrafiłabym żyć w takim bałaganie – mruknęła.
             Lydia musiała się z nią zgodzić. W jej pokoju w domu, jak i dormitorium zawsze panował nienaganny porządek i nigdy nie było inaczej. W domu, jak tylko jakaś suknia, czy książka wylądowała nie na swoim miejscu, skrzaty domowe natychmiast przywracały je na ich należyte położenie. Z kolei w Hogwarcie nie potrafiłaby odnaleźć się w bałaganie, po jedenastu latach życia w idealnym porządku. Mimo tego, w tym syfie w dormitorium Gryfonek było coś czego Lydia nigdy nie doświadczyła. Pewnego rodzaju swoboda, przytulna na swój sposób atmosfera i prostota.
             Dziewczyna szybko potrząsnęła głową i podniosła się z łóżka. Ostatnimi czasy za dużo dopuszcza do siebie nienależytych myśli.
             - Chodźmy już.


***

             Nie mogła uwierzyć, że się im udało. Samantha jest jednak straszną farciarą. Lydia miała tylko nadzieję, że nie wyjdzie na jaw to co się stało, a nawet jeśli do tego dojdzie to, że nie wyda się kto to zrobił. Chociaż jeśli brać pod uwagę fakt, że Samantha wparuje na bal w identycznej sukni, jaka znikła z dormitorium Juliett, Lydia nie była tego do końca pewna. Tak czy siak, to nie jej problem. Nikt nie dowie się, że pomagała Samancie, a sama nie ma zamiaru się przyznawać i odsiadywać kolejne szlabany.             Owinęła się szczelniej szalikiem i mocniej zaciągnęła kaptur na głowę.
             Wracała właśnie z chatki Hagrida, nie znalazła jednak nic co mogłoby im w jakikolwiek sposób pomóc. Domek był zamknięty, ale weszła do środka, używając Alohomory. W środku jednak nie było nic godnego uwagi. Wnętrze wyglądało tak jak zawsze – w lekkim nieładzie, jakby właściciel wyszedł, chcąc zaraz wrócić, jednak jeszcze tego nie zrobił. W gruncie rzeczy, tak właśnie było.
             Nie znalazła też żadnych interesujących śladów Alfreda. Sama nie wiedziała czego się spodziewała, liczyła jednak na choć malutką wskazówkę mogącą pomóc im w znalezieniu Nundu albo Hagrida. Tymczasem nie znalazła nic.
             Szła okrężną drogą, chcąc jeszcze chwilę przespacerować się po zaśnieżonych terenach otaczających Hogwart. Pół celowo, pół nie, kierowała się w stronę boiska do Quidditcha, obleganego teraz przez Gryfonów, zabawiających tu ostatni raz przed balem i przed wyjazdem na święta do rodzin.
             Zatrzymała się przy trybunach, zza rogu obserwując popisujących się przed sobą nastolatków. Podając do siebie kafla robili w powietrzu salta, zwisali do góry nogam, lub chodzili po cienkich rączkach mioteł, śmiejąc się przy tym donośnie.
             Lydia czasem żałowała, że jej zabawy z Quidittchem skończyły się w momencie wstąpienia do szkolnej reprezentacji, kiedy swawolne gierki zostały zastąpione morderczymi treningami.
             - Przyszłaś podglądać naszą nową taktykę? - usłyszała.
             Odwróciła głowę. Zza nią na miotle unosił się James Potter. Nie usłyszała nawet, kiedy podleciał do niej z tyłu.
             Wywróciła oczami, wracając do oglądania grupki bawiącej się na boisku.
             - Oh tak, jest fantastyczna, nie wiem jak byśmy sobie z nią poradzili. Całe szczęście, że mecz z wami mamy już za sobą – parsknęła sarkastycznie.
             - Dobrze, że jesteś tego świadoma – zaśmiał się – Dziś...
             - Na litość boską, Potter, masz jakiś problem ze sobą? - warknęła, odwracając się energicznie – Czy nie dałam ci jasno do zrozumienia...
             - James! - przerwało jej czyjeś wołanie.
             - … że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego...
             - Jamesie Syriuszu Potterze, do cholery!
             - … zaczynając od powietrza, kończąc przestrzeni osobistej?
             Ze strony boiska podleciał do nich Fred.
             - James, wołam cię... - przerwał na widok Lydii. Po czym z uśmiechem otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś.
             - Nie odzywaj się, Weasley – parsknęła Lydia, celując palcem w pierś rudego chłopaka – Dobrze ci radzę.
             - No weź, chciałem się tylko przywitać – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
             Pokiwała głową nieprzekonana.
             - Niezmiernie mi miło – mruknęła niewyraźnie.
             - Wam, Ślizgonom, to z reguły jest bardzo miło – westchnął teatralnie James.
             Lydia rzuciła chłopakom zniesmaczone spojrzenie.
             - Wiesz co, mam chyba wrażenie, że jesteśmy tu niechcianymi towarzyszami – ostentacyjnie szepnął Fred do kuzyna – Dam dwadzieścia szylingów, że jak nie zmyjesz się stąd w ciągu dziesięciu sekund dostaniesz jakimś nieprzyjemnym zaklęciem.
             Na potwierdzenie słów chłopaka, Lydia sięgnęła po różdżkę, wciśniętą w cholewkę buta.
             - Okay, okay – James uniósł ręce w obronnym geście – Zaczaiłem aluzję.
             Przesłał Lydii jeszcze jeden durny uśmiech i odleciał do reszty przyjaciół, nieprzerwanie bawiących się kaflem.
             - Ty jesteś odporny na nieprzyjemne zaklęcia? - spytała Freda, unosząc brwi.
             Pokręcił przecząco głową, lądując obok niej.
             - Raczej nie sądzę. Ale za to niektóre eliksiry nie są w stanie oszukać wszystkich.
             Lydia rzuciła mu pytające spojrzenie.
             - No nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi – uśmiechnął się figlarnie, opierając o drewniany słup, a gdy nie odpowiedziała zamachał rękami, mówiąc: – No wiesz. Eliksir wielosokowy, Heather, wieża Gryffindoru.
             Lydia zrobiła wielkie oczy. Po sekundzie jednak się ogarnęła, starając się wyglądać naturalnie i równie naturalnie wmawiać chłopakowi, że nie wie o czym mówi.
             - Nie mam pojęcia...
             - Masz, masz – przerwał jej – No, nie zgrywaj się, mnie nie oszukasz. Co chciałyście od Heather?
             - Nic – ucięła, zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok od chłopaka.
             - Nic. A od Juliett?
             - Nic.
             - Nie no, serio. Czego od nich chciałyście?
             - Nie twój zakichany interes, Weasley.
             Chłopak zaśmiał się.
             - Jeżeli chciałaś, żebym cię przytulił czy coś to nie musiałaś zamieniać się w Heather – powiedział ze śmiechem – Naprawdę.
             - Jak dobrze, że właśnie to było moim celem życiowym – prychnęła, mimo tego uśmiechając się szeroko gdzieś w środku duszy.
             - Ale spoko, jeżeli tylko nie zabiłyście kogoś w ich ciele to nikomu nie powiem – mrugnął do niej, z powrotem wsiadając na miotłę – Do zobaczenia na balu.
             Podleciał do niej bliżej, nachylając się lekko.
             - Przygotuj się, bo James będzie chciał z tobą zatańczyć.
             W pierwszej chwili zaskoczona Lydia stanęła skamieniała, by po chwili złapać Gryfona za zwisający szalik i natrzeć mu twarz śniegiem.
             Chłopak zaniósł się śmiechem i odleciał kawałek, wycierając mokrą twarz.
             - I niech mi ktoś jeszcze kiedyś powie, że Ślizgoni nie są zabawni – powiedział rozbawiony na odchodne, odlatując do reszty przyjaciół.


***


             Od samego rana atmosfera była nerwowa, ale tuż przed samym wydarzeniem sięgnęła zenitu. Wszyscy nerwowo biegali, poprawiając stroje, makijaże lub fryzury, szukając zagubionych partnerów lub zaginionych w tłumie przyjaciół.
             Lydia razem z Albusem szła szybkim krokiem w stronę Wielkiej Sali. Jej czarne włosy falami opadały na plecy. Zwiewna fioletowa sukienka, uszyta z delikatnej satyny i naszytej na niego warstwy pół-przezroczystego materiału ciągnęła się samej ziemi, szurając cichutko o kamienną posadzkę.
             - Denerwujesz się? - spytał cicho chłopak.
             - Czym? - zaskoczona Lydia spojrzała z ukosa na przyjaciela.
             Albus wzruszył ramionami.
             - Jeżeli chodzi o Scoripusa mam go głęboko w czterech literach – powiedziała, unosząc wysoko głowę – Nie musisz się o mnie martwić.
             Chłopak skinął głową ze zrozumieniem.
             Rozmawiał wcześniej z Lydią, jednak wizyta z Rose w bibliotece nie przyniosła żadnych skutków. Nie udało się im znaleźć nic na temat Nundu, a przynajmniej nic, co mogłoby im jakoś pomóc.
             Przystanęli pod ścianą, w głównym korytarzu. Przed wejściem do Wielkiej Sali tłoczyła się połowa uczniów Hogwartu, doszli do wniosku, że przeczekają największy ścisk, by wejść do środka na spokojnie.
             Nagle kątem oka Lydia zauważyła znikającą za rogiem sylwetkę, osoby, którą miała nadzieję spotkać sam na sam już od dłuższego czasu.
             - Al, poczekaj na mnie chwilę - powiedziała - Muszę jeszcze na moment skoczyć do łazienki.
             Obróciła się na pięcie i ruszyła żywo za postacią. Skręcając za róg, spostrzegła tylko ciemne włosy znikające w drzwiach do damskiej łazienki.
             - Dobry wieczór – przywitała się Lydia przesłodzonym głosem, wchodząc do opustoszałej łazienki.
             Jedyną osobą znajdującą się w środku była niska, ciemnowłosa Krukonka.
             Dziewczyna odwróciła się gwałtownie od umywalki przy której stała, wyciągając przy tym różdżkę. Jednak Ślizgonka była szybsza.
             - Expelliarmus!
             Lydia złapała różdżkę przeciwniczki.
             - Miło mi cię w końcu spotkać, kochana - uśmiechnęła się uroczo - Chyba się jeszcze nie znamy? Diana Grissom, o ile się nie mylę?
             Dziewczyna nerwowo wygładziła czerwoną sukienkę.
             - Nic ci do tego. Oddaj mi różdżkę.
             - Ohoho, nie tak prędko, złociutka.
             - Czego chcesz? - Diana zmarszczyła brwi, wydymając usta w niecierpliwym geście.
             - Ja? Pragnę ci uświadomić parę rzeczy.
             Krukona przybrała pyszny wyraz twarzy. Odezwała się pewnym siebie głosem, co strasznie zirytowało Lydię, choć nie dała po sobie tego poznać.
             - Ah tak? Na przykład? Że zazdrosne Ślizgonki są strasznie zabawne i niewiele potrafią zrobić, bez użycia różdżki?
             - Jeżeli dla ciebie kombinacja wkurzona Ślizgonka plus włókno ze smoczego serca są zabawne, to szczerze współczuję.
             Oczy Lydii błysnęły tryumfalnie, gdy spostrzegła cień strachu, który prawie niezauważalnie przemknął po twarzy Diany.
             - Daj sobie spokój – prychnęła Krukonka – Chyba nie sądzisz, że...
             - Że co?  - Lydia obróciła w palcach swoją cisową różdżkę. Uniosła wzrok, uśmiechając się wrednie – Że nie zdobędę się na odwagę, żeby cię zaatakować?
             Dziewczyna nie odpowiedziała, zaciskając palce na brzegu umywalki.
             - Jesteśmy odważni, ale nie głupi – powiedziała Lydia, robiąc kilka powolnych kroków w stronę Diany – Dla przykładu, kiedy mamy wybór - ratujemy własne karki.
             - Ale czasem potrzeba uświadomić niektórym osobom, kto jest górą – kontynuowała Ślizgonka – Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno.
             - Ta, jasne – Diana przełknęła ślinę i zacisnęła zęby – A teraz oddaj mi moją różdżkę.
             Lydia westchnęła ciężko.
             - Chyba jednak czegoś nie zaczaiłaś.
             - Co...?
             - Araneos!
             Ciemna smuga przecięła powietrze, trafiając czarnowłosą uczennicę Ravenclawu. Dziewczyna osunęła się na kolana zakrywając usta dłonią. Lydia oparła się plecami o ścianę i z satysfakcją obserwowała skutek zaklęcia.
             Nagle Dianą wstrząsnęła gwałtowna fala dreszczy. Oparła dłonie o mokrą posadzkę, a z jej ust wysypało się stado owłosionych pająków, różnych rozmiarów. Wychodziły i wychodziły, bez przerwy pojawiając się w ustach dziewczyny i rozpływając się w mgłę po paru sekundach od opuszczenia jej ciała. Diana cała drżała, nie mogąc pozbyć się owadów, a co gorsza, okropnego uczucia, które towarzyszyło ich obecności. Po jej skroni zaczęły spływać kropelki potu, a oczy zaszły łzami.
             Lydia kucnęła przed nią, złapała palcami jej podbródek i uniosła twarz do góry, patrząc jej prosto w oczy.
             - Zapamiętaj to sobie na przyszłość – warknęła.
             Wstała i podeszła o drzwi. Stanęła w nich i odwróciła się.
             - Miłego balu - uśmiechnęła się z ironią i machnęła różdżką, przerywając działanie zaklęcia.
             Krukonka dyszała ciężko. Podniosła głowę.
             - I co? Zostawisz mnie tak teraz? Nie zabijesz, jak to lubiła robić twoja ciotka? - spytała prowokująco.
             Lydia zacisnęła pięści ze złości, uśmiechając się nieprzyjemnie.
             - Prawie zapomniałam - wycedziła, chwytając różdżkę Diany za oba końce - Niestety, nie mogę cię zapoznać z moimi przyjaciółkami, Avadą i Kedavrą, ale ten twój lichy kijek, chyba już długo nie pociągnie.
             Po pomieszczeniu rozległ się cichy trzask, a po chwili przed klęczącą dziewczyną upadły dwa kawałki, czegoś co przed chwilą było jej różdżką.
             - Miło było poznać i do zobaczenia – Lydia przesłała Dianie ostatnie spojrzenie i wyszła z łazienki, nie oglądając się za siebie.

5 komentarzy:

  1. Jesteś genialna! A ta akcja z Fredem-spryciulą jeszcze bardziej genialna!
    Nic więcej nie mam do powiedzenia

    OdpowiedzUsuń
  2. Lydia jaka ostra XD
    I FRED MÓJ KOCHANY <3
    Freddy moje słoneczko nareszcie w opowiadaniu!
    Kocham Cię za niego <3
    I za wszystkie opowiadania.
    Bo są genialne!
    Wiesz, że są genialne?
    Mam nadzieję, że wiesz.
    Ale na wszelki wypadek powtórzę:
    TWOJE.
    OPOWIADANIA.
    SĄ.
    GENIALNE.
    Tylko czekam jeszcze na Lynette, Leosia i wszystkich innych <3
    Pisz więcej i częściej!
    I zajrzyj do mnie na rozdział DWUDZIESTY PIERWSZY <3

    http://zimno-zimno.blogspot.com/

    Do następnego!
    Niebieskiego jedzenia, kostek cukru, mleka i mango! <3

    Ścielę się,
    Annika Stark

    OdpowiedzUsuń
  3. naprawdę dobry rozdział! 12/10 :D

    OdpowiedzUsuń
  4. łołoło xD
    James pojawił się w tym rozdziale! :D Tak się cieszyłam xD Proszę niech w następnym rozdziale będą mieli ten jeden taniec <3 I żeby było go więcej /(*u*/)
    Zaczynam się martwić o Lydie xD Narobi sb wrogów i zanim się obejrzy skończy z nożem w plecach :v
    Ciagle obstaje przy tym żeby Alfred został jej zwierzątkiem :D
    Czytam, czytam i o! fioletowa sukienka tak? xD pierwsze co przychodzi mi na myśl to taka oczojebna fioletowa sukienka, ach tam moja wyobrażnia

    ~PozytywnieKopnięta

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne
    Genialne
    Epickie
    Ale chyba już przyzwyczaiłaś się do tego, iż twoje opowiadania ociekają zajebistością :D
    Mam nadzieje, że Lydia zatańczy z Jamesem i coś, coś z Fredziem :3
    Czekam niecierpliwie na next :D

    OdpowiedzUsuń