czwartek, 22 stycznia 2015

VII "Szepczesz sny, szepcesz słowa tajemne..."

    Bal trwał, Lydia z Albusem czekali. Siedzieli w milczeniu na schodach i czekali.
    - Jak myślisz, co się stało Heather? - spytała Lydia w pewnym momencie.
    Albus wzruszył ramionami.
    - Nie mam pojęcia. Ale obstawiam, że to trujący oddech Alfreda.
    Lydia skinęła głową. Ona podejrzewała to samo.
    Przez krótką chwilę znowu milczeli.
    - Czyli... na święta zostajesz w Hogwarcie? - zapytał ostrożnie chłopak.
    Lydia zawahała się na moment. Nie wiedziała co odpowiedzieć, by wyszło na jej. Nie chciała nagle mówić „nie, wiesz co, postanowiłam jednak jechać do ciebie” po tym jak na niego naskoczyła, ale nie chciała też przesadzić w drugą stronę, tak, że chłopak by jej już tego nie zaproponował po raz drugi.
    - Nie wiem, nie chcę. Ale Jake powiedział, że rodzice do niego napisali i że nie chcą, żebyśmy wracali do domu – powiedziała gorzko – Nie teraz.
    Albus kiwnął głową ze zrozumieniem.
    - Na pewno nie chcesz jechać do nas? - zaryzykował i zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał szybko – Wiem, wiem, będzie James, będzie Rose, będzie cała moja rodzinka, której tak nie znosisz. Ale będę też ja, hej! Pokażę ci mojego psa.
    - Tego samego, który zwymiotował na Jamesa, kiedy jechaliście w tym roku na wakacje? - zaśmiała się.
    - Właśnie tego.
    - W takim razie muszę pojechać, chociażby po to by mu pogratulować.
    Albus uśmiechnął się przekornie.
    - Tylko Li... - dziewczyna spojrzała na niego pytająco – Postaraj się nie złamać Jamesowi nosa, okay? I nie pobić z Rose. Nie zepchnąć Hugo ze schodów, ani nie udusić Roxanne lampkami świątecznymi. Po prostu nie uszkodź nikogo. Proszę.
    Lydia skrzywiła się.
    - Psujesz mi wszystkie plany, Al. Ale dobra, postaram się.
    Nagle przez drzwi Wielkiej Sali wypadł Scorpius. Szybkim krokiem ruszył wzdłuż korytarza, wtedy jednak spostrzegł Albusa i Lydię siedzących na schodach. Bez zastanowienia skierował się w ich stronę.
    - Zabierzcie mnie stąd, proszę – jęknął, opadając na stopień przed nimi i nerwowym gestem czochrając włosy, w które powpinane miał kokardki we wszystkich odcieniach różu i czerwieni.
    Na ten widok Lydia o mało nie udusiła się ze śmiechu.
    - Do twarzy ci w różowym, Score – Albus uśmiechnął się kącikiem ust.
    - Nic nie mów – warknął Scorpius w odpowiedzi – Po prostu pomóż mi ściągnąć te śmieci z mojej głowy.
    Lydia ze śmiechem obserwowała jak Albus pomaga przyjacielowi odwiązywać kokardki. Scorpius prawie nikomu nie pozwalał dotykać swoich włosów, także dziewczyna była lekko zaskoczona tą sytuacją.
    - Kto cię tak urządził, Malfoy? - spytała z kpiącym uśmiechem – Rzuciło się na ciebie stado fanek?
    - Jeżeli za moją fankę można uznać młodszą siostrę Diany z jej dziwnymi zaklęciami, to owszem – oparł  niechętnie – Dlatego jak ktoś spyta, dlaczego nie lubię małych dzieci, przypomnę mu tą sytuację.
    - Dwunastolatki to nie małe dzieci – powiedział Albus, siłując się z wyjątkowo upierdliwą brokatową kokardką.
    - Według twoich standardów, Al – gdy ostatnia ozdoba opuściła jego platynową czuprynę, Scorpius potrząsnął głową i przeczesał włosy palcami, po chwili delikatnie wygładzając je dłonią.
    - Dlaczego tu siedzicie? - spytał po chwili – Na Wielkiej Sali są całkiem niezłe pokazy do oglądania.
    - Jakoś nie spieszy mi się do podziwiania ich – mruknęła Lydia.
    Scorpius zmienił pozycję, siadając bokiem do nich i opierając się o ścianę.
    - Masz czego żałować, Zabini przed chwilą tańczył narodowy taniec Irlandii.
    - Co.
    Albus zaniósł się cichym chichotem.
    - Jak dużo piwa kremowego wypił?
    - Nie wiem, raczej niewiele – Malfoy wzruszył ramionami – Ale z Nottem chowali gdzieś Ognistą Whisky, resztę dopowiedzcie sobie sami.
    - Nie wierzę – zaśmiała się Lydia – Powiedz jeszcze, że jego ojciec gdzieś tam stoi i na to wszystko patrzy.
    - W sumie to tak. Stoi w rogu sali, zażenowaną minę chowa pod dłonią i gdyby nie był ciemnoskóry to dam sobie rękę odciąć, że byłby prawie tak czerwony jak rubiny w klepsydrze z punktami Gryfonów, no przysięgam.
    Dwójka Ślizgonów ponownie zaniosła się śmiechem. Wizja profesora Zabiniego umierającego ze wstydu na widok tańczącego syna była przekomiczna. Na co dzień poważny i wyniosły mężczyzna rzadko kiedy okazywał jakieś uczucia i emocje. Wstyd, który uzewnętrzniał w tamtej chwili na Wielkiej Sali był raczej czymś nietypowym, ale zabawnym jednocześnie.
    - Mam tylko nadzieję, że uda przekonać się Funke, żeby opchnęła mi niektóre zdjęcia – dodał Scorpius po chwili – Biedny Andrey, będę go miał na muszce do końca życia.
    - Prawie mi go żal – parsknęła Lydia.
    - Chodźcie – Malfoy podniósł się ze schodów i teraz stał nad nimi z wyciągniętymi rękami – Sami zobaczycie, obiecuję przedstawienie życia.
    Albus bez wahania podał dłoń przyjacielowi i wstał, pociągnięty przez niego do góry. Lydia poradziła sobie bez pomocy Scorpiusa.
    Z dwójką chłopaków ruszyła do Wielkiej Sali. Zatrzymali się pod jedną ze ścian, obserwując popisy Zabiniego, Samanthy i kilkorga innych uczniów ciągnących się w sznureczku i śpiewających jakąś dziecięcą wyliczankę.
    Przez jakiś czas stali tak, zanosząc się śmiechem i co chwila wskazując sobie palcami coraz bardziej kompromitujące popisy za dobrze bawiących się młodych czarodziei. W pewnym momencie dołączył do nich David z Renesmee i od nowa rozpoczęli wytykanie palcami.
    Dyskutowaliby tak jeszcze długo, gdyby nie przerwał im Jake.
    - Wrócili – powiedział.
    - Kto? - zainteresowała się Renesmee.
    - Nie twój interes, Green -  rzucił Jake chłodno – Chodźcie – skinął głową na resztę – McGonagall was woła.
    Lydia popatrzyła po przyjaciołach niepewnie, ale ruszyła z nimi za bratem. David został jeszcze chwilę, by wyjaśnić coś Renesmee, po czym do nich dobiegł.
    - Zgarnij jeszcze Samanthę – poprosił go Jake – Będziemy przy głównym wejściu.
    Nott skinął głową i wrócił się na Wielką Salę.
    Lydia w towarzystwie brata, Albusa i Scorpiusa skierowała się do głównych drzwi, przy których stała grupka aurorów w czarnych zimowych szatach, przyprószonych białym śniegiem.
    - Tato! - Albus ruszył biegiem w stronę mężczyzny, stojącego przy boku Jamesa. Lydia od razu zgadła, że jest to ich ojciec. Gdy mężczyzna się odwrócił, uderzyło ją podobieństwo Harry'ego do jego młodszego syna. Te same zielone oczy w kształcie migdałów, czarne włosy w wiecznym nieładzie i identyczny uśmiech. Główną różnicą były okulary i blizna, które posiadał dorosły Potter.
    Mężczyzna przytulił do siebie Albusa, cicho coś do niego mówiąc. Lydia przysunęła się bliżej Jake'a, uważnie obserwując ojca z synem. Mimo że z Albusem znała się już tyle czasu, nigdy wcześniej nie miała kontaktów z jego rodziną, nie licząc rodzeństwa i kuzynostwa uczęszczającego do Hogwartu. Jego ojca i wujka widziała na kartach z czekoladowych żab, innych członków rodziny na zdjęciach, jednak nie było to samo, co zobaczyć daną osobą w rzeczywistości. Na żywo ojciec Albusa był do niego jeszcze bardziej podobny.
    - Czasem mam ochotę go trochę oślepić, żeby zaczął nosić te okulary – mruknął stojący obok Scorpius – Wybraniec junior.
    - Coś nas ominęło? - David z uwieszoną na ramieniu Samanthą dołączył do nich, w towarzystwie Victorie, Deidre, Nathana i Tobiasa.
    Jake pokręcił przecząco głową.
    Kawałek dalej grupka aurorów rozmawiała z McGonagall przyciszonymi głosami. W końcu odwrócili się do przybyłych uczniów, jakby dopiero wtedy zauważyli ich obecność.
    - To wszyscy? - spytał wysoki, chudy jak szczapa mężczyzna z łysiejącą głową, na której ostały się tylko nieliczne kępki, niegdyś kasztanowych włosów.
    Dyrektorka przebiegła po nich wzorkiem, po czym skinęła potakująco głową.
    - Złapaliście ich? - Victorie od razu przeszła do ataku. Zmrużyła duże, błękitne oczy, oczekując na odpowiedź aurorów.
    Ci przez chwilę milczeli, w końcu odezwał się ojciec Albusa.
    - Nie – na jego słowa wśród uczniów zaczęły się niespokojne pomrukiwania – Nie udało nam się ich złapać, jednak oddalili się oni od terenów Hogwartu, w najbliższym czasie nie powinni próbować dostać się w te okolice. Tak czy inaczej, uważam, że jeżeli wasi rodzice nie będą mieli nic przeciwko, nie powinniście opuszczać szkoły.
    Zanim ktokolwiek z młodych czarodziei zdążył się odezwać, McGonagall wtrąciła swoje trzy grosze.
    - Jutro powinniśmy już otrzymać listowne odpowiedzi od waszych rodziców. Do tego czasu nie wychodzicie poza mury szkoły, a tymczasem możecie wrócić na bal.
    - Co jeżeli jednak wrócą? - nie odpuszczała Victorie.
    - Szkoła jest odpowiednio chroniona, nie ma szans, żeby dostał się tu ktoś nieodpowiedni... - zaczęła aurorka o ostrych rysach i prawie białych włosach.
    - Ale nie wiadomo kim oni są, prawda? - Tobias wypowiedział na głos to, czego wszyscy unikali – Skąd możemy mieć pewność, czy osoba z którą rozmawiamy jest zwykłym czarodziejem czy też Windyktantem?
    - Niestety nie mamy żadnej pewności. Jednak do Hogwartu nie wpuszczany jest nikt obcy. Poza tym nie sądzimy, by byli na tyle zuchwali, by od tak przejść bramy szkoły...
    I to prawdopodobnie będzie waszym błędem, pomyślała Lydia kąśliwie. Nie wiedziała o Windyktantach prawie nic, jednak była pewna, że nie należy ich lekceważyć ani nie doceniać.
    Tobias wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Wzruszył ramionami i odwrócił się, odchodząc. Nathan po chwili dołączył do niego, Victorie i Deidre tymczasem skierowały się ku McGonagall.
    - Merlinie, aż mnie głowa boli od tych głupot, które opowiadają – mruknęła Samantha, przykładając dłoń do czoła – No i po co ty mnie tu targałeś, Nott? Wracamy na parkiet.
    Szturchnęła go lekko biodrem i ruszyli przed siebie. David zdążył się jeszcze odwrócić do nich i przesłać im rozbawione spojrzenie.
    Wtedy podszedł do nich Albus z ojcem i bratem.
    - Znaleźli Hagrida – powiedział na wstępie, bez większych ogródek.
    - Co z nim?
    - Jest w jednym kawałku i żyje. Jest lekko przemarznięty, zdezorientowany i nie bardzo wie co się działo pod jego nieobecność, ale poza tym wszystko z nim w porządku.
    Lydia odetchnęła z ulgą.
    - Gdzie go znaleziono? - spytał Jake.
    - W Zakazanym Lesie – odparł Harry – Aktualnie znajduje się w skrzydle szpitalnym, za niedługo będzie można go już odwiedzać. Wyprzedzając wasze pytania, nie mamy pojęcia czy jego zniknięcie ma coś wspólnego z Windyktantami. Na razie nie można z nim jeszcze rozmawiać, gdy tylko odzyska kontakt z rzeczywistością postaramy się wyciągnąć z niego jakieś informacje.
    W odpowiedzi pokiwali głowami w milczeniu.
    Lydia nie wiedziała o co jeszcze zapytać. Miała mętlik w głowie, ale cieszyła się, że Hagrid wrócił. I że żyje. Niepokoiło ją tylko pojawienie się Windyktantów tak blisko Hogwartu.
    Jake westchnął cicho. Popatrzył na Harry'ego i skinął mu głową w ramach podziękowania za informacje. Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę Wielkiej Sali.
    - Idziesz? - spytał, przekręcając głowę w stronę Lydii.
    - Zaraz wrócę na salę. Daj mi chwilę.
    Jake nie pytając o więcej ruszył dalej, Scorpius za nim, rzucając po drodze pełne nienawiści spojrzenie w stronę Jamesa.
    - Albus mówił, że nie miałabyś nic przeciwko spędzeniu świąt w naszym gronie – zaczął Harry.
    James, który prawdopodobnie słyszał tą informację chwilę wcześniej rzucił Lydii kpiące spojrzenie, przypominając jej tym samym aferę jaką zrobiła Albusowi w gabinecie McGonagall. Odpowiedziała mu pogardliwym grymasem.
    - No tak, jeżeli państwu nie będzie to przeszkadzało – odparła ojcu chłopaków, siląc się na delikatny i przymilny ton głosu.
    - Nie ma żadnego problemu – mężczyzna uśmiechnął się do niej, choć miała wrażenie, że przychodzi mu to z wielkim trudem. Na pewno cała jego rodzinka chce ją gościć pod ich dachem, czemu by nie? - Normalnie przyjechalibyśmy po was jutro po śniadaniu, jednak skoro już jestem na miejscu, mogę was zabrać już teraz. Tylko musielibyście się pospieszyć, muszę jeszcze wrócić do Ministerstwa.
    Albus spojrzał na nią.
    - Dasz radę się szybko spakować?
    Potaknęła głową.
    Harry spojrzał na zegarek.
    - Bądźcie tu za dwadzieścia minut. James, poszukaj Lily.


***


    W tempie ekspresowym przebrała się z sukni, spakowała najważniejsze rzeczy do kufra, zamknęła swoją płomykówkę w klatce, pożegnała się z Jake'm, Davidem i Scorpiusem, pomachała umierającym pod ścianą Samancie i Zabiniemu i razem z Albusem stawiła się przy głównym wejściu.
    Na miejscu czekał już Harry z Lily.
    - Gdzie James? - Albus rozejrzał się po korytarzu.
    Dokładnie w tym momencie chłopak wybiegł zza zakrętu i zaczął zbiegać po schodach, ciągnąc za sobą w powietrzu kufer i trzymając klatkę z sową pod ręką. Krzywo zapięta koszula wystawała mu spod szkolnego swetra, nie zawiązane buty groziły zjawiskową glebą, a nastroszona sowa wymachiwała skrzydłami i skrzeczała oburzona, na rzucającego nią we wszystkie strony właściciela.
    - Przepraszam – wysapał dobiegając do nich i odstawiając klatkę na ziemi i wiążąc buty – Byłem jeszcze na chwilę u Freda.
    Harry westchnął cicho.
    - No dobrze – spojrzał po nich i ruchem ręki wskazał, żeby ruszyli za nim.
    - Wiesz tato, myślę, że lepiej będzie jak zostaniemy na święta w Hogwarcie – odezwał się James, na nowo podnosząc sowę w klatce, nie zważając na jej pełne oburzenia wrzaski – Nie ma szans, żeby Fred wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Chyba, że weźmiemy, w jego opinii umierającą, Heather, wtedy myślę, że byłby w stanie zgodzić się przyjechać do nas.
    Wyszli na szkolny dziedziniec. Gwiazdy odbijały się w spokojnej tafli jeziora tworząc drugie niebo, lecz poza gwieździstymi punkcikami, lampami zwisającymi z murów Hogawartu i światłu przebijającemy się z trudem przez niektóre z okien zamku, panowała całkowita ciemność. Wyciągnęli różdżki i oświetlili drogę zaklęciem Lumos.
    Lydia słuchała słów Jamesa z gorzką świadomością, że to po części jej wina. Że jeżeli Fred nie przyjedzie do Potterów, bo będzie wolał siedzieć w Hogwarcie przy boku wpół żywej Heather, będzie mogła obwiniać tylko siebie. Znała zaklęcie mogące w tamtej chwili pomóc dziewczynie, znała je ze starych ksiąg znajdujących się w jej domowej bibliotece. A mimo tego milczała, gdy dziewczyna zanosząc się szlochem i  wykaszlując z siebie krew leżała na zaśnieżonej ziemi, a trucizna wnikała coraz głębiej w jej ciało. Odgoniła od siebie wyrzuty sumienia. Przecież i tak uratują Heather. Lydia tylko nie oszczędziła jej cierpienia i bólu, bo przecież nie miała powodów by to robić.
    - Z Heather będzie wszystko w porządku, Fred tylko potrzebuje chwili by sobie to uświadomić – z zamyślenia wyrwał ją głos Harry'ego.
    - Co się stało z Heather? - zainteresowała się Lily.
    - Przez przypadek natrafiła na Alfreda – odparł krótko Albus.
    - Na Alfreda? - spytała, a po chwili zorientowała się o czym mowa – Oh....
    Lydia zwolniła lekko kroku, starając się zachować jakąś odległość od rozmawiającego rodzeństwa idącego w krok za ojcem. James zauważył to i dorównał do jej kroku.
    - Wiesz, słyszałem, że kobieta zmienną jest, ale żeby tak popadać z jednej skrajności w drugą... Co cię nakłoniło do tego? Wizja pieczenia ze mną pierniczków?
    - Zjeżdżaj Potter, jesteś ostatnią osobą, z którą chciałabym spędzać te święta.
    - Wiesz, ja też nie szczególnie cieszę się z twojej obecności u nas w domu, Lestrange, tylko ja po prostu w przeciwieństwie do ciebie nie mam w krwi bycia złośliwym i wrednym dla całego świata.
    - Oh, to dobrze, bo jak po raz kolejny złamię ci nos, nie będę miała wyrzutów, że zrobiłam to tylko ze względu na twój krzywy ryj - odgryzła się kąśliwie.
    James wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.
    - Właśnie o tym mówię. Jak ty biedactwo przeżyjesz ten tydzień?
    - Jeżeli starasz się mnie zirytować, to radziłabym ci przerwać w tym momencie, bo to ty możesz tego nie przeżyć.
    - No weź nie bądź taka nie miła, już powiedziałem rodzicom, że jesteśmy parą.
    Na te słowa Lydia zatrzymała się gwałtownie.
    - Chyba sobie żartujesz, głupi baranie.
    - Nie, mówię serio. Inaczej mama i tata nie zgodzili by się na to, żebyś przyjechała. Myślą, że jak przyjaźnisz się z Albusem i chodzisz ze mną to jesteś inna niż typowa Ślizgońska banda za ich czasów, że ze swoją ciotką nie masz nic wspólnego poza nazwiskiem i że staramy się pogodzić, wiecznie skłócone ze sobą dwa domy, że zacierasz wszystkie stereotypy o Slytherinie i Śmierciożercach, że jesteśmy pierwszy krokiem w kierunku pokoju w świecie czarodziei, że...
    Lydia w jednej sekundzie doskoczyła do niego i przyłożyła koniec różdżki do gardła chłopaka.
    - Zawsze wiedziałam, że masz żałosne poczucie humoru, Potter, ale to już nawet nie jest śmieszne – warknęła.
    - Coś się stało? - usłyszeli z dołu. Teraz Harry, Lily i Albus stali się tylko majaczącymi w ciemności punkcikami światła.
    - Wszystko w porządku – odparł głośno James – Lydia tylko musi zawiązać buta, zaraz do was dobiegniemy.
    Po chwili spostrzegli jak światełka ruszają powoli wzdłuż jeziora, choć jeden z wyraźnym oporem.
    - Naprawdę, nie mogę się doczekać, kiedy inteligencja skolonizuje ci czaszkę – dodała mrużąc oczy, po czym ruszyła biegiem w stronę oddalających się światełek.
   

***


    Gdy znaleźli się w Hogsmeade deportowali się do Doliny Godryka. Oświetlonymi uliczkami doszli do ładnego, dość sporego domu, gdzie na progu przywitała ich pani Potter. Znała ją z plakatów i gazet sprzed paru dobrych lat, gdzie kobieta występowała jako ścigająca Harpii z Hollyhead.
    Cmoknęła Harry'ego w policzek i usunęła się z przejścia, wpuszczając dzieci do środka.
    - Wchodźcie, wchodźcie. Połóżcie kufry pod ścianą i ściągajcie płaszcze. Chcecie coś do jedzenia?
    Akurat jedzenie było jedną z ostatnich rzeczy, na jakie Lydia miała ochotę w tamtej chwili. Jedyne czego potrzebowała to herbata owocowa i ciepłe łóżko.
    - Zresztą, co ja głupio pytam na pewno jesteście głodni! Zaraz wam zrobię kanapki, tylko ściągnijcie buty zanim pójdziecie na jadalnię, sprzątałam dzisiaj!
    Harry z Jamesem i Albusem zgłosili się do wniesienia kufrów do pokojów. Lydia z Lily nie zamierzały jednak korzystać z ich pomocy, nawet mimo tego, że musiały nieść swoje własnoręcznie, bo nie mogły jeszcze korzystać z czarów poza Hogwartem.
    Albus zaprowadził ją do jej tymczasowego pokoju. Nie był specjalnie duży, ale zdecydowanie przytulny i ładnie urządzony. Czarna drewniana podłoga, białe framugi, jasno miętowe ściany. Okna zasłonięte były białymi, długimi firankami w drobne kwiatki, meble były białe z dużą ilością wiklinowych dodatków, podwójne łóżko z kwiecistą pościelą miało metalową, czarną, zdobioną ramę. Na ścianach wisiały płyty winylowe, zdjęcia widoków i obrazy. Pod jedną ze ścian stała szafka zapełniona po brzegi kolorowymi książkami.
    Albus pomógł jej ustawić kufer w nogach łóżka, ona tymczasem postawiła klatkę z Hadesem na parapecie.
    Zeszli na dół do jadalni, gdzie siedzieli już wszyscy przy parujących kubkach i z wielkim talerzem kanapek na środku stołu.
    Piła gorzką herbatę, nie chcąc prosić o cukier. Przegryzając kanapki przysłuchiwała się rozmowom rodziny. Rozmawiali o Hogwarcie, o biletach na Mistrzostwa Świata w  najbliższe wakacje, o gnomach w ogrodzie, o prezentach i wizytach reszty rodziny. Słuchając ich czuła się tak dziwnie. U niej w domu nigdy nie spotkała się z takimi rozmowami. Znaczy się oczywiście, rozmawiali, na dużo tematów. Ale rzadko kiedy były to tak luźne i pełne ciepła rozmowy.
    Spojrzała na Albusa akurat w momencie, kiedy on patrzył na nią. Uniósł rozbawiony brwi, przyglądając się trzymanemu przez nią w rękach kubkowi.
    W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
    Wciąż rozbawiony Albus podsunął jej cukierniczkę. Odpowiedziała mu uśmiechem. Za dobrze ją znał, by wiedzieć, że nie pije gorzkiej herbaty z przyjemnością.
    - Za nic w świecie nie mogłam znaleźć tych żółtych światełek z zeszłego roku, Harry – powiedziała Ginny – Dokopałam się nawet do ozdób, które Lily robiła z Suzanne przed pójściem do Hogwartu. Jestem pewna, że tych światełek nie ma na strychu.
    - Jutro kupimy nowe, jak już wrócimy z choinkami – odparł Harry, popijając herbatę – Albo poproś Hermionę lub Angelinę, jutro i tak przyjeżdżają z Ronem, Fredem i dzieciakami.
    - Tak chyba zrobię – odparła kobieta i wstała od stołu, spoglądając na zegarek – No, zbierajcie się powoli do spania, dzieciaki! Rano czeka nas trochę roboty.
   

***


    Siedziała na łóżku w  piżamie, przygotowując się do spania, kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Po chwili uchyliły się, a przez szparę w nich zajrzał Albus.
    - Mogę?
    Lekko zaskoczona potaknęła głową.
    - Coś się stało? - spytała.
    - Nie – chłopak usiadł na brzegu łóżka, wpatrując się w swoje stopy – Znaczy w sumie to tak. Chciałem pogadać, bo muszę komuś o tym powiedzieć.
    Wciąż zdziwiona, ale lekko zaciekawiona przysiadła się bliżej niego.
    - No słucham.
    - Bo... O matko, nie wiem od czego zacząć, ale mi głupio - przeczesał ręką włosy i popatrzył na nią uważnie, zastanawiając się jak dobrać odpowiednie słowa – Po prostu niech nie zdziwi cię stosunek moich rodziców do ciebie, okay? Oni myślą, że ja coś do ciebie czuję...
    - Nie, nie, nie zrozum mnie źle – zamachał rękami, gdy oczy Lydii rozszerzyły się do wielkości spodków – Kocham cię, ale nie tak. A oni myślą inaczej, bo jesteś jedyną dziewczyną o której opowiadam w domu. No i jeszcze to, że jesteś tu teraz.
    - Ale...
    - Czasem też coś wspomnę o Samancie, no ale co ja mam o niej więcej mówić? Dodatkowo Lily dorzuca oliwy do ognia, jak cały czas gada coś, że Al i Lydia to, Al i Lydia tamto.
    Zamilkł na chwilę.
    - Ale mi podoba się ktoś inny...
    Lydia skrzywiła się lekko. Też nie kochała Albusa w taki sposób o jakim myśleli jego rodzice. Był dla niej jak brat i nie chciałaby psuć tej relacji, jednak na słowa, że podoba mu się ktoś inny poczuła ukłucie zazdrości. Zwłaszcza, że nie znała żadnej dziewczyny, z którą Albus utrzymywałby więcej kontaktów niż na lekcjach. Może dlatego, że był lekko wstydliwy? Może to była dziewczyna z innego domu, z innego roku? A co jeśli to była jakaś koleżanka Rose? A co jeśli spotykał się z tą dziewczyną w tajemnicy przed nią, gdy mówił, że idzie spotkać się z kuzynką?
    - Z tym, że nawet nie mogę im o tym powiedzieć, przecież bym chyba umarł ze wstydu.
    - No weź Al, na twoim miejscu nie bałabym się powiedzieć rodzicom takiej rzeczy. Może mów o niej więcej niż o mnie, to się przyzwyczają, że to nie ja będę ich synową – zaśmiała się, wbrew sobie.
    Albus zakrył twarz dłonią.
    - Nie zrozumiałaś mnie jeszcze, Li. Ja im mówię o tej osobie tak samo dużo jak o tobie, tylko im nawet przez myśl nie przejdzie ta możliwość.
    - Co...
    - No a ty byś o tym pomyślała? - spytał gorzko, patrząc jej w oczy – Pomyślałabyś, że osobą, którą kocham jest Score?








____________________________________________
Rozdział dodany po miesącu, w dodatku trochę przykrótki, ale jest.
Mam nadzieję, że was jakoś specjalnie nie zawiódł.
Tak czy siak, z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze.  
Trochę późno, ale szczęśliwego nowego roku, czarodzieje! :)

4 komentarze:

  1. O Boże, Boże, Boże!!!! Ten rozdział był taki cudowny, że po prostu nie mogę! Al i Score, Al i Score, Al i Score <33 Sama bym tego lepiej nie wymyśliła ;D Mój nowy OTP <3 Pisz dalej i jak najszybciej dodawaj nowy wpis!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany boskie!
    Co to się dzieje?!
    No, ludu!
    Nie jestem jakimś homofobem, ale no kurde:
    Wszędzie teraz natrafiam na gejów.
    Jak nie mój kolega, to Marsz Równości.
    Jak nie Marsz Równości, to jakiś koleś z książki.
    Generalnie mnie to jakoś specjalnie nie obrzydza, ale
    Kurczaczki
    Jak dla mnie to straszna manifestacja XD
    Może teraz pójdą na mnie hejty, oj strasznie.
    Ale rozdział boski!!! <3
    Jak zwykle, zresztą <3
    Ty to cała jesteś w ogóle cudowna.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Już tak blisko, a tak w sumie daleko.
    Ale co mi tam.
    James jest po prostu bezbłędny <3
    I gdzie jest mój Fred?
    :(((
    Mam nadzieję, że pojawi się na Wigilii, bo inaczej zestrzelę normalnie.
    No, więc
    Do zobaczonka, wow <3
    Niebieskiego jedzenia, kostek cukru, mleka i mango <3

    http://zimno-zimno.blogspot.com/ (24)

    Ścielę się,
    Węgielek (która nie jest homofobem) xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Al i Score to moje OTP od zawsze, przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać :D
      i spokojnie, zaraz lecę czytać co u Courtney :3

      Usuń
  3. a więc jednak? :'))) nie no, znasz moje zdanie o AlxScore, koniec końców się cieszę
    NIE BYŁO TAŃCA LYDII I JAMESA, JAK MOGŁAŚ?! XD
    Heather niczym sobie nie zasłużyła na jakąkolwiek pomoc ze strony Lydii, ale no... ale no mogła już tej małpie pomóc, bo ja chcę na tej wigilii Freda w całej jego glorii i chwale!
    "...postawiła klatkę z Hadesem na parapecie." umarłam xddd
    jakby to podsumować... no trzymasz poziom, no!
    niecierpliwie czekam na kolejny! :3

    OdpowiedzUsuń