Dziewczyna odwróciła się do niego i złapała za nadgarstek, ciągnąc za sobą.
- Chodź, Al! Już nie mogę się doczekać! - jej lekko pyzata twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, ukazując rządek białych zębów z wielkimi jedynkami z samego przodu – Myślisz, że to wszystko o czym opowiadał nam James, Louis i Fred to prawda? Mam nadzieję, że dadzą mi łatwego smoka do pokonania przy przydziale.
Chwyciła schowaną za czarną szatą różdżkę i zamachała nią żywo, przy okazji prawie wydłubując oko idącemu obok szczupłemu chłopcu o jasnych, zaczesanych do tyłu blond włosach. Spojrzał na Rose krzywo i odsunął się kawałek.
- Pokonałabym go raz dwa! - dziewczynka wykonała trzy szybkie ruchy nadgarstkiem – Albo w sumie, wiesz co, mogą mi dać tego najgorszego. Później byłabym znana jako Rose – pogromczyni smoków – wypięła dumnie pierś – Byłabym jak wujek Charlie.
- Rosie, oni sobie z nas tylko żartowali, przecież tata mówił, że tak nie jest – zaczął Al, ale kuzynka mu przerwała.
- Mówił tak, żeby nas nie denerwować!
- Victorie, Dominiqe i Teddy też zaprzeczali ich słowom...
- Bo też nie chcieli nas straszyć! Serio wierzysz w tą czapkę, co nakładają ją na głowę?
Albus pokiwał głową, na co Rose zaśmiała się głośno.
- TO by było za proste. Przecież musimy się czymś wykazać idąc do takiej szkoły, co nie?
Albus wzruszył niemrawo ramionami. Nie miał ochoty walczyć ze smokami. Nie miał ochoty pokonywać żadnego magicznego toru przeszkód, ujeżdżać hipogryfa, czy rozwiązywać żadnych skomplikowanych zagadek na czas. W tym momencie nie miał ochoty na nic. Uparcie wierzył, że wersja jego ojca o gadającej tiarze jest prawdziwa. Przecież tata by go nie okłamał, prawda? Poza tym, tata mówił, że tiara nie przydzieliła go do Slytherinu tylko dlatego, że o to poprosił. Więc dla Albusa musi zrobić to samo. Nie może go przydzielić do Slytherinu...
- Już nie mogę doczekać się pierwszych zajęć! - kontynuowała beztrosko Rose, nie zwracając uwagi na brak zainteresowania ze strony kuzyna – Zwłaszcza zaklęć! Jestem tak zadowolona ze swojej różdżki – zamachała nią wesoło – W końcu będę mogła ćwiczyć zaklęcia na serio, a nie za pomocą jakiejś gałązki.
- Albo lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami! - szczebiotała dalej – Wyobrażasz to sobie, Al? Już nie mogę się doczekać tego, jak będziemy opiekować się tymi wszystkimi maleńkimi potworkami! Chciałam już dawno dostać od wujka Charliego jakiegoś malutkiego smoka, ale on i rodzice znowu wyskoczyli z regulaminem. RE-GU-LA-MI-NEM, Al! Jakim cudem oni znaleźli się w Gryffindorze?
Chłopak westchnął cicho. Czy każda ich rozmowa musi sprowadzać się do Gryffindoru? Nie starczyłoby mu czasu, gdyby miał wymieniać, ile razy usłyszał nazwę tego domu.
- No i najważniejsze, lekcje latania! Myślisz, że skoro już umiemy latać będziemy musieli brać w nich udział?
Albus pokiwał głową niemrawo, jednym uchem wpuszczając, a drugim wypuszczając to co mówiła do niego Rose.
- Straszna szkoda, że na pierwszym roku nie można jeszcze startować w kandydaturze do reprezentacji domów! Tak strasznie chciałabym być ścigającą... Mam nadzieję, że przynajmniej Jamesowi i Freddiemu uda się w tym roku dostać!
Albus się wyłączył. Nie znosił gadać o Quidditchu. Nie znosił Quidditcha. Był totalną łajzą jeśli o to chodzi, jeżeli nie dlatego, że się taki urodził, to dlatego, że chciał taki być. Quidditch był jego największą zmorą. Nawet lubił go oglądać, ale kiedy przychodziło mu zagrać... Nie pomagało mu to w niczym, biorąc pod uwagę fakt, że cała jego rodzina od zawsze okupowała większość pozycji w reprezentacjach. James w tym roku mierzył na ścigającego, Fred na pałkarza. Znając życie, Rose zostanie ścigającą, Hugo obrońcą, Lily szukającą i może jedną pozycję ścigającego zostawią dla kogoś innego. Z nadzieją, że to będzie on.
- Al, na gacie Merlina, kontaktuj! - Rose zamachała mu przed oczami – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Wyrwany z zamyślenia chłopak spojrzał na kuzynkę pół-przytomnie.
- T-tak. Tak, tak, słucham cię Rose. Quidditch, reprezentacja, James.
- O tym mówiłam jakieś trzy tematy temu! - Rose teatralnie wywróciła oczami. Albus był w stanie uwierzyć w jej słowa, dziewczynka potrafiła mówić z prędkością uciekającego znicza i równie szybko zmieniać tematy.
- Zresztą nieważne. Zaraz wejdziemy do zamku.
Stopniowo zbliżająca się sylwetka Hogwartu wznosiła się przed nimi niepokojąco blisko. Idąc wąskimi schodami za prowadzącym ich Hagridem, zamek wydawał się dużo większy niż Albus to sobie wyobrażał.
- Jest śliczny – kuzynka wysoko zadarła piegowaty nos, z zachwytem wpatrując się w wysokie wieże.
Albus podążył za jej spojrzeniem. Powiódł wzrokiem po gwieździstym niebie, na którego tle rósł potężny kamienny budynek. Wokół jednej z jego wież latało kilka sów, w niektórych rozświetlonych oknach co jakiś czas przebiegały ciemne sylwetki.
Po chwili podeszli pod wielkie drewniane drzwi, które otwierając się, ukazały im długi, wysoki korytarz z kamienną posadzką, innymi ogromnymi drzwiami, długimi schodami i zimnymi ścianami ozdobionymi licznymi obrazami, spoglądającymi z ciekawością na uczniów.
Nagle ze ściany wypłynęła półprzezroczysta sylwetka mężczyzny w bogato zdobionym książęcym surducie.
- Nazywam się Sir Nicholas de Mimsy-Porpington i w tym roku to mi przydzielono ten chwalebny obowiązek zaprowadzenia was do Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się Ceremonia Przydziału. Ostrzegam was! Trzymajcie się blisko mnie. Zamek lubi płatać figle, a jego ulubionym zajęciem jest dokuczanie takim żółtodziobom jak wy. Za mną!
- Widzisz? - Rose pochyliła się nad uchem Albusa, szepcąc konspiracyjnie – Mówili, że będą duchy i są, z tymi smokami też na pewno mieli rację!
Chłopak rozejrzał się niepewnie po reszcie pierwszoroczniaków. Większość z nich szła pewnie i radośnie przed siebie, jakby na ceremonii nie miało ich spotkać nic strasznego. Jakby byli przekonani już na starcie, że wiedzą, gdzie zostaną przydzieleni.
Może on też powinien wyluzować? W końcu jeśli poprosi to nie przydzielą go tam, gdzie przydzielony być nie chce. Może gdy poprosi, dostanie się do Gryffindoru? Może wtedy nabędzie pewności siebie, przestanie się wyróżniać na tle reszty rodziny?
Jego wzrok zatrzymał się na chłopcu, któremu Rose kilka chwil wcześniej prawie wbiła różdżkę w oko. Szedł na przodzie, zaraz za duchem Sir Nicholasa, w towarzystwie dziewczynki o wyjątkowo długich, lekko kręconych, czarnych włosach. Oboje szli wyprostowani i dumni jak para królewska, pewni siebie jakby to wcale nie była ich pierwsza wizyta w Hogwarcie. Albus po części zazdrościł im tej śmiałości. Nie chciał być gorszy. Przecież wie, że dostanie się do Gryffindoru. Tak jak James, tak jak tata, tak jak mama, tak jak dziadkowie. W końcu ma na nazwisko Potter, to zobowiązuje.
Podniósł lekko głowę i przyspieszył kroku. Nie zawiedzie taty, będzie tak samo wielki jak on, a to wszystko osiągnie w Gryffindorze. No bo przecież tam się dostanie.
Wtedy otworzyły się przed nimi drzwi Wielkiej Sali. Widok pomieszczenia zaparł dech w piersi Albusa. Określenie „wielka” idealnie pasowało do sali w której się znalazł. Wzdłuż niej ustawione były cztery długie stoły, zapełnione uczniami w szatach w barwach swoich domów. Albus mimochodem powędrował spojrzeniem w kierunku szkarłatno-złotej części, gdzie usilnie starał się wypatrzeć brata i kuzynostwa. W końcu zauważył jak Fred macha ma energicznie, James przesyła szeroki uśmiech, Louis, Dominiqe i Molly unoszą wysoko kciuki w górę. Rose odpowiedziała im tym samym, Albus uśmiechnął się niewyraźnie w ich kierunku.
Wtedy usłyszał dochodzące zza niego zachwycone westchnięcia. Odwrócił się w ich stronę, po czym podążył w górę, za ich spojrzeniami i aż zamarł z wrażenia. Sufit był nocnym niebem przyprószonym setkami tysięcy migających gwiazd. To tędy wlatują te smoki?, pomyślał ze zgrozą, po chwili karcąc się w myślach. Przecież wie, że James sobie stroił żarty.
- Proszę o ciszę! - stanowczy głos dyrektorki skutecznie uciszył panujący w sali harmider – Pierwszaków proszę o ustawienie się w rzędach, gdy będę wyczytywać wasze nazwiska podejdziecie na środek, a Tiara Przydziału zadecyduje, do którego domu traficie.
Na te słowa chłopak przesłał Rose wymowne spojrzenie. Ładne smoki, zdawało się mówić.
Albus jednym uchem słuchał piosenki Tiary poprzedzającej całą ceremonię, chyba tylko dlatego, że za bardzo skupiony był na usilnych próbach opanowania drżenia rąk. Przecież będzie tam gdzie chce, wystarczy poprosić.
W końcu nadeszła następna część, a wujek Neville, znany w Hogwarcie raczej jako profesor Longbottom zaczął wyczytywać poszczególnych uczniów. Część z nich Albus znał, część nie, a o części tylko słyszał. Wpatrywał się w drewniany taboret i siadających na nim nowych uczniów Hogwartu, którzy z niepewnymi, lecz raczej zadowolonymi uśmiechami zeskakiwali na ziemię po werdykcie Tiary, udając się w kierunku swojej nowej, małej rodziny.
Każdy dom witał nowego członka głośnymi okrzykami, wiwatami, hucznym uderzaniem pięści o dębowe stoły i tupotem nóg. Każdy starał się przekrzyczeć inne domy.
- Lestrange, Lydia – odczytał profesor Longbottom, a dziewczynka towarzysząca dotychczas blond chłopcu ruszyła dumnie przed siebie. Usiadła na taborecie i nim Tiara zdążyła dobrze usadowić się na jej głowie, po sali rozniósł się jej skrzekliwy głos.
- Slytherin!
Zielono-srebrna część Wielkiej Sali podniosła głośny aplauz, a dziewczynka ruszyła biegiem w ich stronę, dosiadając się do prawdopodobnie znanych wcześniej sobie ludzi i witając się z nimi.
- Slytherin!
Zaraz później Ślizgoni głośnym wiwatem przywitali w swoich szeregach Scorpiusa Malfoy'a, blond przyjaciela Lydii.
Albus przypomniał sobie wtedy skąd kojarzył chłopaka. To przed tym chłopcem wujek Ron ostrzegał Rose i zabronił jej wszelakich kontaktów z nim. Mimo że ciocia Hermiona skomentowała te słowa ze śmiechem i dystansem, wujek wyglądał jakby nie brał tego do końca na żarty.
Zawiesił wzrok na wyświechtanym stołku i mocno zacisnął ręce na brzegach rękawów. Jeszcze kilka nazwisk i wujek Neville go wyczyta. Jeszcze kilka nazwisk i będzie po wszystkim.
Poczuł pokrzepiający uścisk Rose, jednak wcale mu to nie pomogło. Bał się. Bał się, że znowu będzie odstawał od reszty rodziny. Zawsze się od nich różnił, jego drobna, cicha osoba znikała na tle rozbieganego, żywego i wiecznie wesołego rodzeństwa i kuzynostwa. Nigdy nie bywał w centrum uwagi jak oni, nigdy nie wypowiadał się jeśli nie musiał, zresztą rzadko kiedy ktoś go słuchał. Jedną z niewielu osób na których polegał był tata. Na myśl o nim, Albus poczuł się lepiej. To właśnie on go najlepiej rozumiał, nie wymagał od niego upodabniania się do reszty dzieci, zawsze słuchał co ma do powiedzenia. No i przede wszystkim to on mu powiedział, że nie ma nic złego w byciu przydzielonym do Slytherinu i że Tiara, tak jak jemu samemu, da Albusowi wybór.
- Potter, Albus!
Ruszył przed siebie na drżących nogach. Miał wrażenie, że wokół niego zapanowała kompletna cisza, co jeszcze bardziej go zestresowało. Przecież wszyscy oczekują po nim jednoznacznego przydziału.
Usiadł na drewnianym taborecie, a wujek Neville nałożył mu Tiarę przydziału na głowę, uśmiechając się przy tym do niego pocieszająco.
Podarte na brzegach i wyżarte przez mole rondo za dużej tiary opadło mu na oczy, a ostatnią rzeczą jaką zdążył zobaczyć, było butne spojrzenie Jamesa.
- No proszę! - usłyszał piskliwy głos w swojej głowie – Kolejny Potter!
Albus zacisnął palce na brzegu stołka. Tylko nie Slytherin, nie Slytherin.
- Nie Slytherin, huh? Już to słyszałam od innego Pottera, dwadzieścia sześć lat temu.
Chłopak milczał, ale wypuścił powietrze z płuc, rozluźniając się lekko. Czyli jest szansa, że...
- Ale to do mnie należy decyzja, gdzie zostaniesz przydzielony Albusie – Tiara na nowo odezwała się w jego głowie – Jeżeli zechcę, żebyś był w Slytherinie, to tam będziesz...
Ale...
- Pasujesz do każdego z domów, młody Potterze, nie ma osoby, która pasowałaby tylko do jednego. Nadajesz się do Ravenclawu ze swoją rozwagą i inteligencją, nie skoczyłbyś bez namysłu w ogień, chociaż odwagi Gryffindoru ci nie brak, nieprawdaż? Posiadasz również lojalność i pracowitość Hufflepufu, jak i ambicję Slytherinu. To jak, chłopcze, gdzie cię przydzielić?
Nie do Slytherinu, proszę. Nie do Slytherinu.
- Dlaczego nie? Z powodu tego co usłyszałeś, czy zobaczyłeś? Boisz się, Albusie?
Młody czarodziej nie wiedział co odpowiedzieć. Nie jestem czarno-magicznym czarodziejem, odparł w końcu.
Tiara zaśmiała się skrzekliwie.
- Nie mów mi że jesteś tak stereotypowy, młody chłopcze. Nie każdy Ślizgon uprawia czarną magię. Za to każdy z nich wiedzie udane życie, w ten czy inny sposób. Ślizgoni są gotowi na ciężką pracę, ponieważ widzą korzyści. Ponieważ umieją patrzeć w przyszłość. Potrafią ocenić co jest dobrym interesem, a co nie. Są ambitni i widzą swoją przyszłość na długo przed tym, nim ktokolwiek inny zdąży choćby pomyśleć o swojej przyszłej karierze.
Wtedy Albus pomyślał, że w Gryffindorze nie ma już dla niego miejsca. Pomyślał o Jamesie i jego kpiącym uśmiechu, o Fredzie, Roxanne i Louisie, którzy nie raz wykręcali mu głupie żarty, o Molly i Dominiqe, które wiecznie traktowały go jak małe dziecko, o wiecznie rozbieganych Lily i Rose, za którymi nawet nie nadążał. O tym, że on przecież z żadnej strony nie pasuje do ich społeczności. Że nie nteresują go mecze Quidditcha, nocne wyprawy po zamku, łamanie zasad, robienie kawałów. Że poza byciem synem słynnego Pottera, w Gryffindorze nie czeka na niego nic, czego by oczekiwał po Hogwarcie, że...
- Widzę w tobie upór w dążeniu do celu, wielką ambicję i chęć bycia wielkim, młody Potterze. Czemu aż tak bardzo wzbraniasz się przed przydziałem do Slytherinu?
James mnie zabije, pomyślał.
- Czasem nie możemy podążać za naszą rodziną, Albusie. Ojciec opowiadał ci o Syriuszu Blacku, prawda? Cała jego rodzina była w Slytherinie, ale on należał do Gryffindoru. To było coś mocniejszego niż więzy krwi.
Nie chcę wszystkich rozczarować.
- Jedyną osobą, nad której rozczarowaniem powinieneś się martwić jesteś ty. Pomyśl, jak będzie wyglądało to z zewnątrz.
Wszyscy pomyślą, że syn słynnego Harry'ego Pottera para się z czarną magią.
- Nie. Z początku wszyscy będą się zastanawiać, jak to się stało, że syn tak słynnego Gryfona jest w Slytherinie, ale twoja obecność tam może uleczyć ten dom. Może uleczyć stosunek do niego i to, co stało się kilka tysięcy lat temu, kiedy Salazar opuścił te mury.
Albus milczał.
- Mam nadzieję, że jesteś świadomy, że cała sala się na nas patrzy i zastanawia, dlaczego i gdzie przydzielam cię tak długo. To jak, powiemy im w końcu? Dobrze wiesz, że tylko jeden dom pozwoli ci się w pełni rozwinąć. I dobrze wiesz, że już zdecydowałeś, prawda?
Albus wahał się z zaprzeczeniem o sekundę za długo.
- Slytherin!
Głos Tiary rozniósł się echem po milczącej sali. Al poczuł jak ktoś ściąga z jego głowy wyświechtany kapelusz, który kilka sekund temu zrujnował mu życie.
Z trudem spełzł ze stołka, patrząc błagalnie na wujka, trzymającego Tiarę. Tak bardzo chciał ją złapać, naciągnąć na głowę jeszcze raz i powiedzieć, co myśli o niej i jej wyborze. Chciał, żeby wybrała jeszcze raz. Przecież musiała się pomylić.
Już za późno, usłyszał w swojej głowie rozbawiony chichot kosmatej paniki.
Wtedy głuchą ciszę panującą na sali przerwały głośny śmiech i jeszcze głośniejsze oklaski i wiwaty, towarzyszące głośnemu skandowaniu Ślizgonów.
- Mamy Pottera! Mamy Pottera!
Albus ociągając się, ruszył w stronę stołu Slytherinu. Po drodze rzucił jeszcze niepewne i zmieszane spojrzenie w stronę Gryfonów, jednak widząc brata i kuzynostwo natychmiast odwrócił wzrok.
Dwójka chłopców zrobiła mu miejsce na dębowej ławce. Jednym z nich był młody Malfoy, uśmiechający się szeroko do Albusa, który jednak nie zwrócił na to uwagi. Usiadł na miejscu, które mu zrobili z taką miną, jakby właśnie kończył się świat. Dobrze wiedział, że gwar, który zapanował, rozbrzmiewał tylko przy stole domu węża. Dobrze wiedział, że po drugiej stronie sali, tam gdzie siedziała jego rodzina, panuje niezręczna cisza.
- No proszę, proszę – odezwał się ciemnoskóry chłopak siedzący naprzeciwko – Nie spodziewaliśmy się takich niespodzianek w tym roku, no ale witamy Potter, w naszym skromnym, Ślizgońskim gronie.
Albus uśmiechnął się nieśmiało w jego kierunku. Czuł się jakby w środku niego panowała dzika burza emocji, a jednocześnie jakby był kompletnie pusty. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
- David Nott – przedstawił się siedzący po jego prawej stronie chłopak z ciemnymi włosami, wyciągając w jego kierunku dłoń.
- Albus Potter.
- Scorpius Malfoy.
- Samantha Travers.
- Andrey Zabini.
- Jake Lestrange.
- Lydia Lestrange.
Słysząc dwa ostatnie nazwiska Albus spiął się lekko. Wystarczająco dużo nasłuchał się o tym co zrobiła słynna Bellatrix. A o konflikcie z Jake'm James i Fred nawijali przez całe wakacje.
Wtedy stoły zapełniły się jedzeniem, a Wielka Sala wypełniła się odgłosami rozmów, śmiechów, uderzania sztućców o talerze i pobrzękiwania szklanek. Albus zorientował się, że wyłączył się na tyle, że nie zauważył, gdzie została przydzielona Rose.
Obejrzał się i spostrzegł jak wstaje od stołu Ravenclawu i rusza biegiem, za pędzącym jak burza Jamesem.
Albus przymknął oczy zrezygnowany, przygotowując się na najgorsze.
- Al, co ty sobie myślisz? - warknął jego brat, zatrzymując się przy bracie.
- James, ja nie...
- Siedziałeś na tym stołku chyba z godzinę, tylko po to, żeby dostać się... do nich?!
- James...
- Co James, co James?
- To żebyś się w końcu przymknął! - wyrzucił z siebie w końcu Albus. Czuł jak ogarnia go wściekłość na brata – Nie ważne co bym zrobił, tobie i tak nie będzie pasować, więc odpuść sobie!
James parsknął wściekle.
- Nikomu nie będzie pasować to, że jesteś Ślizgonem, Al!
- Oh, zdawało mi się, że przez całe wakacje przyzwyczajałeś się do tej myśli, w końcu nie mówiłeś o niczym innym!
- On tylko żartował, Al... - zaczęła Rose, której dolna warga zaczęła niebezpiecznie drżeć - Proszę cię...
- To najwyższa pora, żeby zaczął mówić rzeczy na poważnie - prychnął Albus.
- Zaraz to naprawimy, spokojnie – zaczął Louis stojący za Jamesem – Pogadamy z dyrektorką, musiała zajść jakaś pomyłka.
Albus zaśmiał się gorzko.
- Nie zaszła żadna pomyłka – wycedził, z satysfakcją obserwując twarz brata – Jestem tu gdzie pasuję, pogódźcie się z tym.
Nie mówił tak dlatego, że tak czuł. Mówił tak, bo wiedział, że właśnie tego boją się usłyszeć. Bo wiedział, że to zdenerwuje Jamesa. Bo wiedział, że tego się po nim spodziewać nie będą.
- Al... - głos Rose niebezpiecznie drżał.
- Pomyślałeś o rodzicach, kretynie? - warknął James w jego stronę – O dziadkach? O...
- A ty chociaż raz pomyślałeś o mnie? - odparował Al, patrząc bratu prosto w oczy.
To wyraźnie zbiło Jamesa z tropu. Patrzył tylko na Albusa z prymrużonymi oczami, przytrzymywany przez Louisa i Freda. Rose, Roxanne, Molly i Dominiqe stały z boku. Victorie z Teddy'm obserwowali całą scenę koło stołu Ravenclawu.
Wszyscy przy stole Slytherinu milczeli, wpatrując się uważnie w ciskające piorunami rodzeństwo. Ciszę Ślizgonów przerwał Jake.
- Zjeżdżaj stąd Potter – Jake rzucił chłopakowi ostre spojrzenie – Przypominam ci, że twój stół jest po drugiej stronie sali.
- Nie wtrącaj się, Lastrange, to nie twój interes – odwarknął James.
- Może gdyby Al nie został przydzielony do Slytherinu nie byłby mój. Ale tak się składa, że jest teraz w moim domu, co jednocześnie czyni tą sytuację moim interesem. A teraz zjeżdżaj.
- Nie będziesz mi rozkazywał, ty mor... - zaczął James, jednak przerwał mu stanowczy głos profesora Zabiniego.
- Chciał pan coś jeszcze dodać, panie Potter?
- A i owszem! Mój brat....
- Jest teraz wychowankiem mojego domu, więc jakikolwiek ma pan z nim problem, najpierw zalecałbym kierować się z nim do mnie.
James fuknął przez nos i rzucił bratu nienawistne spojrzenie.
- Poczekaj, aż tata się dowie!
- Przy następnej okazji postaraj się nie opluć wszystkich wkoło, Potter! - wrzasnął za nim Jake, kiedy James z zaciśniętymi pięściami ruszył z powrotem do swojego stołu. Reszta rodziny skierowała się za nim, została tylko Rose. Położyła kuzynowi rękę na ramieniu.
- Al, możemy...
- Nie – przerwał jej twardo chłopak, kręcąc smutno głową – Nie.
Rose niechętnie ściągnęła dłoń. Skinęła głową ze zrozumieniem i odeszła.
Przez chwilę w ich gronie panowała głucha cisza.
- Jak ty z nim wytrzymywałeś przez te jedenaście lat? – odezwał się w końcu Scorpius.
Albus wzruszył ramionami.
- Najszczersze gratulacje – odezwał się Zabini – Ja nie mogę z nim przeżyć nawet jednej godziny zaklęć, przysięgam, największa męczarnia w moim życiu.
- No... - zaczęła Samantha niepewnie – Może jakoś uczcimy nowy rok i nowych uczniów, co? Ktoś ma jakieś zapasy piwa kremowego ze sobą?
- Zawsze przygotowany – David nasunął okulary wyżej na nos, uśmiechając się z zadowoleniem.
- Świetnie, coś czuję, że będziemy się dobrze bawić dziś w Pokoju Wspólnym.
Wtedy z naprzeciwka wychyliła się do niego Lydia Lestrange, szeptając tak, by nikt oprócz niego nie słyszał.
- Nie martw się, Al. Teraz masz nas.
Może jednak tiara miała rację? Może rzeczywiście tu pasuje i tu będzie mu dobrze?
I po raz pierwszy odkąd się znalazł przy tym stole uśmiechnął się szczerze.
__________________________________________________
W sumie wrzucam tego OS bez okazji i bez większego powodu.
Poczułam ochotę na napisanie czegoś to to zrobiłam i to wrzuciłam.
Jest to trochę zmieniona wersja wcześniejszego OS, no i przedewszystkim z perspektywy Albusa.
Tak czy siak mam nadzieję, że Wam przypadł do gustu no i jak zawsze, liczę na szczere komentarze ;)
W sumie wrzucam tego OS bez okazji i bez większego powodu.
Poczułam ochotę na napisanie czegoś to to zrobiłam i to wrzuciłam.
Jest to trochę zmieniona wersja wcześniejszego OS, no i przedewszystkim z perspektywy Albusa.
Tak czy siak mam nadzieję, że Wam przypadł do gustu no i jak zawsze, liczę na szczere komentarze ;)